piątek, 31 stycznia 2014

Magharibi

Leciałam ze spuszczoną głową. W pewnym momencie poczułam, że wpadłam na jednego z moich przyjaciół... taką przynajmniej miałam nadzieję... kiedy udało mi się złapać równowagę ujrzałam Moto. Na pysku malował mu się uśmiech.
- Czego chcesz? - warknęłam na niego.
- Co ty taka oschła? - spojrzał na mnie mrużąc jedno oko - Coś się stało? Odpowiedź Maarifa była niezadowalająca? - uśmiechnął się szyderczo, zaskoczył mnie, poczułam jak przebiega po mnie zimy dreszcz - HII NI? Coś nie tak? - zapytał z sztuczną troską
- Kutomba mbali Moto! Kutomba mbali! - warknęłam, moje nerwy puściły, nie miałam ochoty się dłużej z nim użerać. Ominęłam go i dołączyłam do reszty.
Czekali na mnie kawałek dalej, gdy zobaczyli moją frustrację o nic nie pytali, jednak widać było, że mieli ochotę o tym pogadać, jakoś mnie uspokoić. Odetchnęłam głęboko. Nerwy powoli odpuszczały...
- Mam już go po dziurki w nosie. Niech się kutumba...
- Kto? Moto? - Zaczęła Giza - On się nie kutumba... nie ma mowy... przypadłaś mu do gustu...
- Ale on mi nie! - przerwałam jej.
- Widać - stwierdził ponuro Angani - ale on jest uparty.
Nastała cisza. Spojrzałam na słońce... powoli zachodziło... poczułam ukłucie żalu... nie chciałam aby ten dzień się kończył... spodobało mi się nowe życie...
Angani zaczął kierować się w głąb gór. Krajobraz zaczął zmieniać się z polan i łąk, na góry i pagóry. Wszędzie gdzie się nie spojrzało były smoki. Każdy spoglądał na mnie z uśmiechem. Niektórzy mówili do mnie "Dzień dobry", rówieśnicy krzyczeli "Cześć". Czułam się nieswojo.
 Przed nami pojawiła się wielka biała góra z trzema jaskiniami, dwie obok siebie, jedna z dala od innych. Jedna była pusta, a dwie pozostałe miały dwóch białych lokatorów. Ta która była obok drugiej jaskini, była zamieszkana przez moją matkę. W jaskini na dole, trudno było określić kto jest, nie rozpoznawałam smoka, możliwe że go nie znałam. Giza stanęła.
- Ja już będę wracała - uśmiechnęła się do mnie - Do zobaczenia jutro.. a ty - spojrzała na Angani'ego - pamiętaj, że mama nie jest zbytnio zadowolona z tego, że latamy po porze Magharibi...
- Magharibi? - zadziwiłam się.
- Magharibi oznacza, zachód - wyjaśnił Angani - wiem - skierował słowa do Gizy - Będę za jakiś czas... chyba... w razie czego wież co powiedzieć...
- Nie zawsze będę cię kryła - odparła marszcząc nos po czym odleciała.
Angani odprowadził mnie do jaskini mamy. Po czym pożegnał się ze mną...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz