Mlafi uśmiechnął się szeroko. Ja starałam się o szczery uśmiech, nie wiem czy mi wyszło.
- Zaczekaj tu. Muszę powiedzieć mamie, że wychodzę.
- A przypadkiem już o tym nie wie?
Spojrzałam na słońce. Wyliczyłam, że nie ma jeszcze trzynastej co oznaczało, że mama niedługo powinna się obudzić.
- Nie, zazwyczaj śpi do około trzynastej, jeszcze jej nie ma. - uśmiechnęłam się. - Poczekaj.
Nie czekając na odpowiedź wyszłam z komory. Stanęłam w głównym korytarzu i napotkałam problem. Były dwa przejścia z czego w jednym dojrzałam jeszcze kolejne dwa. Westchnęłam i weszłam w korytarz z dwoma przejściami. Oba były puste więc się wróciłam. Drugi korytarz okazał się dość kręty i głęboki. W zasadzie zdawało mi się też, że schodzę w dół. Kiedy doszłam do końca ujrzałam matkę śpiąc przy resztkach ognia, które wczoraj zapewne se zorganizowała.
Powoli i cicho podeszłam do niej. Poczułam się jak za młodu kiedy wracałam z lekcji latania z ojcem.
Wpełzłam pod jej łapę i trącałam ją lekko nosem. Po jakiejś chwili otworzyła niemrawo oczy. Uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie i przytuliła.
- Mamusiu... - odezwałam się słodkim dziecięcym głosikiem.
- Tak córeczko? - mówiła zaspana. Jeszcze nie była jej pora aby wstawać, dobrze to wiedziałam. Wtedy zawsze łatwiej się ją do czegoś namawiało.
- Mogę wyjść?
- Tak... tylko wróć przed zachodem... - ziewnęła i znów położyła się spać.
Uśmiechnęłam się pod nosem i szybko wyszłam z komory mamy. W zasadzie wpadłam do swojego "pokoju". O mało co nie wpadłam na Mlafi'ego.
- To jak? Idziemy? - zapytałam uśmiechając się.
- Tak tylko... - spojrzał na małe przejście w mojej komorze - błagam wyjdźmy głównym wyjściem.
Zaśmiałam się cicho. Mlafi był ode mnie nie wiele większy, ale jednak był, miał także inną masę. Nie liczę już budowy ciała i na przykład rozpiętości skrzydeł, która mała nie jest.
- Okej, wyjdziemy głównym wyjściem. - mrugnęłam do niego.
Wyszliśmy z mojego "pokoju" i stanęliśmy na krawędzi wyjścia z jaskini. Spojrzałam w dół. Dopiero tera ujrzałam na jakich wysokościach się znajdujemy. Oż zapierało dech w piersiach. Gdy poczułam powiew chłodnego powietrza, rozłożyłam lekko skrzydła i od tak skoczyłam. Leciałam strzałą w dół, skrzydła złożyłam na tułowi, tak aby ściśle do niego przylegały. Po jakiejś odległości powoli zaczęłam rozkładać skrzydła, a gdy znalazłam się około jednej długości krokodyla nad drzewami rozłożyłam je całkowicie i z zawrotną prędkością poleciałam w górę. Oczywiście nie mogłam się powstrzymać od głośnego krzyknięcia. Nie ze strachu, lecz z wielkiej radości. Po chwili usłyszałam coś podobnego a za sobą zobaczyłam Mlafi'ego. Leciał za mną. Stanęłam aby na niego poczekać.
- To było coś! - uśmiechnął się i wrzasnął radośnie obracając się wokół własnej osi.
- No... to teraz do Ciebie? - zapytałam uśmiechając się.
- Tak.
Poleciał przodem. Leciał szybko a mnie zaskakiwało iż dorównuję jego prędkości. Wczoraj w nocy, byłam zaszokowana tym jaki jest szybki, a dziś szokuje mnie fakt, że jestem niemal tak szybka jak on.
Lecieliśmy zaledwie kilka minut. Chwila i już byliśmy n miejscu.
Wylądowaliśmy przed głównym wejściem na dość długiej półce skalnej.
- Mamo! Tato! Przyprowadziłem koleżankę!
- Znowu?! - usłyszałam dwa głosy które mówiły jednym tonem... tonem poddających się rodziców.
- Tak! - mówił radośnie Mlafi. - Chodź.
Poszedł spokojnym krokiem. Szłam za nim, powoli rozglądałam się po grocie. Zaskoczyły mnie portrety rodzinne. Pierwszy raz takie coś widziałam.
Zaskakujące... nie wiedziałam, że smoki znają się na sztuce... Szłam powoli za nim, dalej się rozglądając.
Doszliśmy do wielkiej komory. Były tam dwa smoki. Jeden smolisto-czarny drugi jasnoniebieski. Już wiedziałam czemu Mlafi jest koloru nocy.
Gdy mnie ujrzeli wyglądali na mocno zdziwionych.
- HII NI - szepnęła jasnoniebieska smoczyca.
- Karibu - skinął mi smolisty smok.
- Habari za asubuhi - również lekko skinęłam
Zaprosili mnie do "stołu". Była cisza. Nie potrafiłam tego znieść. Nie byłam do tego przyzwyczajona.
Spojrzałam na Mlafi'ego który wydawał się nieco zdziwiony.
- Mama, ninaweza kisha kwenda nje na kucheza na Msitu? - zapytał cicho dojadając to co tam jeszcze miał.
- Kama wewe kuja nyuma kabla ya machweo, hakuna tatizo. - odezwał się smolisto-czarny smok
Mlafi tylko się uśmiechnął. Mnie to dziwiło, zapytał matkę a odpowiedział ojciec. Dla mnie było to nie pojęte. jak zauważyłam, u Mlafi'ego panują inne zasady. Jego ojciec wydał mi się dość surowy.
Kiedy wyszliśmy z jaskini Mlafi'ego poczułam ogromną ulgę, nie czułam się u niego komfortowo.
- Wiem, moi rodzice są chłodni. - uśmiechnął się słodko Mlafi.
- Zauważyłam - odetchnęłam z ulgą.
- Chodź, pójdziemy po Moto! - wykrzyknął radośnie i szybko wzbił się w powietrze. Szybko go dogoniłam. Cieszył mnie fakt spotkania z Moto, w zasadzie nawet go polubiłam.
niedziela, 29 czerwca 2014
piątek, 20 czerwca 2014
Siku Mpya
Obudziły mnie promienie słoneczne wpadające do mojej komory w jaskini.
Otworzyłam powoli powieki. Nie byłam do końca przyzwyczajona do tego, że budzi mnie słońce. Na moje nieszczęście jaskini znajdowała się od strony wschodu, moja komora też.
Przeciągnęłam się. I rozejrzałam się po komorze. Postanowiłam się na troszkę wymknąć.
Przecisnęłam się przez drobny otwór w ścianie. Nie był to długi korytarz, szybko znalazłam się na zewnątrz.
Wciągnęłam świeże powietrze. Nasza jaskinia była osadzona tak wysoko, że pod łapami miałam śnieg.
Wetknęłam pysk w biały puch i szybko go wyciągnęłam kichając przy tym. Zmarszczyłam nos i spojrzałam w niebo. Było niemal bezchmurne. Zapowiadał się miły i przyjemnie ciepły dzień. Postanowiłam polecieć... na wschód? Po prostu przed siebie.
Leciałam spokojnie, bez pośpiechu. Chciałam się delektować chwilą. Chłodny wiaterek miło trzepał pióra na moim pyszczku. Rozejrzałam się za znajomymi pyszczkami.
Leniwie z jaskini wyczłapał się ciemnoniebieski cień. Mlafi, czy może mi się wydaje? pomyślałam i zniżyłam lot aby dokładniej się przyjrzeć. Spojrzał w górę i uśmiechnął się.
- Cześć piękna! - krzyknął na powitanie i podleciał do mnie.
Był bardzo szybki. Ledwie wzbił się w powietrze, a już był przede mną. Zaskoczył mnie. Nigdy nie widziałam tak szybkiego smoka. Angani jest szybki, ale on... przekracza moją wyobraźnię.
- Hej Mlafi. - uśmiechnęłam się.
- Od jak dawna nie śpisz?
Spojrzałam na słońce. Stwierdziłam, że albo taki kawał przeleciałam, albo leciałam tak wolno, że słońce naprawdę było niemal w centrum.
- Jak wstałam słońce dopiero wschodziło. - stwierdziłam marszcząc nos i sprawdzając jak bardzo przesunęło się słońce.
- Mówisz poważnie? - widać było, że nie wieży.
- nie wierzysz? To chodź, pokażę ci czemu wstałam razem ze słońcem.
Nie czekając na niego szybko skierowałam się do swojej jaskini. Widać było, że nie sprawia mu trudności utrzymanie mojego tempa. Ucieszył mnie ten fakt. Nie musiałam zwalniać.
- Szybka jesteś! - krzyknął uśmiechając się.
- Ty bardziej, dobrze o tym wiesz. - uśmiechnęłam się.
Starałam się lecieć jeszcze szybciej, ale przeszkodziła mi moja własna jaskini. Skręciłam w lewo, aby dostać się do swojego sekretnego wylotu. Przecisnęłam się szybko. Co ciekawsze pierwszy raz zdarzyło mi się tak, aby z taką prędkością dosłownie się gdzieś wśliznąć. Leciałam, zwinęłam skrzydła i jak torpeda wpadłam do wyloty. Wyskoczyłam z niego i wylądowałam na leżu. Duma rozpierała mnie od środka.
Usłyszałam jak Mlafi czołga się w wylocie. Najwidoczniej albo się nie odważył, albo nie umiał ślizgiem tu wlecieć tak jak mi. Uśmiechnęłam się w duchu.
Po jakiejś chwili ujrzałam pysk smoka, a po chwili leżał tuż pod moimi łapami.
- Jak ty to zrobiłaś? - zapytał spoglądając na mnie.
- Nie mam pojęcia. - uśmiechnęłam się.
- Serio? - wstał otrzepując się lekko. - No... to ty na serio jesteś HII NI. Dopiero odkrywasz swoje zdolności? - zapytał przekrzywiając lekko łeb.
- Dopiero odkrywam. - przyznałam Czy już każdy wie, że jestem HII NI? pomyślałam przelotnie.
Mlafi rozejrzał się po komorze. Jego wzrok zatrzymał się na moim oknie na świat.
- Już kumam czemu wstajesz razem z słońcem. - uśmiechnął się. - Zjesz ze mną śniadanie? - zapytał spoglądając na mnie.
- Co? - zdębiałam. Co to ma być?
- Polecimy do mnie i zjemy razem śniadanie - uśmiechnął się - Co ty na to?
Zamyśliłam się. Czy to jakieś konkretne zaproszenie? Czyżby ze mną flirtował? przyjrzałam się mu. Miał swoje uroki, ale to nie był chyba mój typ... z resztą nie chcę robić sobie ani jemu nadziei. Zauważyłam, że lekki z niego flirciaż... ale w zasadzie, nie powinnam odmawiać...
- Niech ci będzie. - uśmiechnęłam się.
-----------------------------------------------------------------------------------------
Napisałam coś jeszcze dziś xD Wena mnie złapała ^^
Dziś raczej więcej nie napisze... ( dlatego rozdział taki serio nieskończony xD ) ale jutro... kto wie?
Otworzyłam powoli powieki. Nie byłam do końca przyzwyczajona do tego, że budzi mnie słońce. Na moje nieszczęście jaskini znajdowała się od strony wschodu, moja komora też.
Przeciągnęłam się. I rozejrzałam się po komorze. Postanowiłam się na troszkę wymknąć.
Przecisnęłam się przez drobny otwór w ścianie. Nie był to długi korytarz, szybko znalazłam się na zewnątrz.
Wciągnęłam świeże powietrze. Nasza jaskinia była osadzona tak wysoko, że pod łapami miałam śnieg.
Wetknęłam pysk w biały puch i szybko go wyciągnęłam kichając przy tym. Zmarszczyłam nos i spojrzałam w niebo. Było niemal bezchmurne. Zapowiadał się miły i przyjemnie ciepły dzień. Postanowiłam polecieć... na wschód? Po prostu przed siebie.
Leciałam spokojnie, bez pośpiechu. Chciałam się delektować chwilą. Chłodny wiaterek miło trzepał pióra na moim pyszczku. Rozejrzałam się za znajomymi pyszczkami.
Leniwie z jaskini wyczłapał się ciemnoniebieski cień. Mlafi, czy może mi się wydaje? pomyślałam i zniżyłam lot aby dokładniej się przyjrzeć. Spojrzał w górę i uśmiechnął się.
- Cześć piękna! - krzyknął na powitanie i podleciał do mnie.
Był bardzo szybki. Ledwie wzbił się w powietrze, a już był przede mną. Zaskoczył mnie. Nigdy nie widziałam tak szybkiego smoka. Angani jest szybki, ale on... przekracza moją wyobraźnię.
- Hej Mlafi. - uśmiechnęłam się.
- Od jak dawna nie śpisz?
Spojrzałam na słońce. Stwierdziłam, że albo taki kawał przeleciałam, albo leciałam tak wolno, że słońce naprawdę było niemal w centrum.
- Jak wstałam słońce dopiero wschodziło. - stwierdziłam marszcząc nos i sprawdzając jak bardzo przesunęło się słońce.
- Mówisz poważnie? - widać było, że nie wieży.
- nie wierzysz? To chodź, pokażę ci czemu wstałam razem ze słońcem.
Nie czekając na niego szybko skierowałam się do swojej jaskini. Widać było, że nie sprawia mu trudności utrzymanie mojego tempa. Ucieszył mnie ten fakt. Nie musiałam zwalniać.
- Szybka jesteś! - krzyknął uśmiechając się.
- Ty bardziej, dobrze o tym wiesz. - uśmiechnęłam się.
Starałam się lecieć jeszcze szybciej, ale przeszkodziła mi moja własna jaskini. Skręciłam w lewo, aby dostać się do swojego sekretnego wylotu. Przecisnęłam się szybko. Co ciekawsze pierwszy raz zdarzyło mi się tak, aby z taką prędkością dosłownie się gdzieś wśliznąć. Leciałam, zwinęłam skrzydła i jak torpeda wpadłam do wyloty. Wyskoczyłam z niego i wylądowałam na leżu. Duma rozpierała mnie od środka.
Usłyszałam jak Mlafi czołga się w wylocie. Najwidoczniej albo się nie odważył, albo nie umiał ślizgiem tu wlecieć tak jak mi. Uśmiechnęłam się w duchu.
Po jakiejś chwili ujrzałam pysk smoka, a po chwili leżał tuż pod moimi łapami.
- Jak ty to zrobiłaś? - zapytał spoglądając na mnie.
- Nie mam pojęcia. - uśmiechnęłam się.
- Serio? - wstał otrzepując się lekko. - No... to ty na serio jesteś HII NI. Dopiero odkrywasz swoje zdolności? - zapytał przekrzywiając lekko łeb.
- Dopiero odkrywam. - przyznałam Czy już każdy wie, że jestem HII NI? pomyślałam przelotnie.
Mlafi rozejrzał się po komorze. Jego wzrok zatrzymał się na moim oknie na świat.
- Już kumam czemu wstajesz razem z słońcem. - uśmiechnął się. - Zjesz ze mną śniadanie? - zapytał spoglądając na mnie.
- Co? - zdębiałam. Co to ma być?
- Polecimy do mnie i zjemy razem śniadanie - uśmiechnął się - Co ty na to?
Zamyśliłam się. Czy to jakieś konkretne zaproszenie? Czyżby ze mną flirtował? przyjrzałam się mu. Miał swoje uroki, ale to nie był chyba mój typ... z resztą nie chcę robić sobie ani jemu nadziei. Zauważyłam, że lekki z niego flirciaż... ale w zasadzie, nie powinnam odmawiać...
- Niech ci będzie. - uśmiechnęłam się.
-----------------------------------------------------------------------------------------
Napisałam coś jeszcze dziś xD Wena mnie złapała ^^
Dziś raczej więcej nie napisze... ( dlatego rozdział taki serio nieskończony xD ) ale jutro... kto wie?
Z innego punktu widzenia
Kiedy udało mi się opanować, kiedy wreszcie łzy przestały płynąć mi z oczu, spojrzałam na smoka.
Uśmiechnął się przyjaźnie. W świetle księżyca wydawał mi się całkiem słodki.
Uśmiechnęłam się niemrawo.
- Nie martw się Msitu. Jutro jest Siku Mpya. Będzie lepiej, zobaczysz. - uśmiechnęła się i przejechał lekko łapą po moim policzku zbierając resztki łez.
- Siku Mpya... - powtórzyłam cicho - Kila asubuhi huleta mengi ya habari, huleta bahati nzuri... - uśmiechnęłam się. - Masz rację... nie powinnam się martwić.
- Cieszy mnie fakt, że ci lepiej... - uśmiech mu trochę zbladł - Czy jutro znowu będziesz dla mnie taka jak przedtem? Czy znów będziesz taka oschła?
Dobrze wiedziałam, że moja odpowiedź jest dla niego ważna... dobrze też wiedziałam, że było by dość dziwnie gdybym nagle zaczęła z nim przyjaźnie rozmawiać.. nie wiedziałam co powiedzieć.
- Ja... nie wiem... - spuściłam łeb.
- Hm... zauważyłem, że zaprzyjaźniłaś się z Gizą i Angani'm... kiedyś też byli moimi przyjaciółmi - odwrócił wzrok - Ale przez głupi żart...
- Straciłeś to... - dokończyłam za niego cicho. - Znam tą historię... Angani mi opowiadał. - zamyśliłam się. Coś mi się przypomniało. - A Nyeupe, Mapya i Mlafi? Oni też się od ciebie odwrócili?
Spojrzał na mnie zaskoczony. Pewnie nie domyślał się, że zapamiętałam aż tyle.
- Nyeupe była we mnie zakochana... ale... kilka godzin temu odtrąciłem ją... teraz już nie chce mnie znać... Mapya i Mlafi... cóż... Mapya odwrócił się ode mnie miesiąc temu, kiedy polecieliśmy na Mlima Damu. Góry są okropne... można powiedzieć, że wysysają krew... ale tylko ze smoków ognia... takim był Mapya... dowiedziałem się o tym jak wróciliśmy... jednak on myślał, że wiedziałem cały czas i dlatego mnie odrzucił... a Mlafi? On dalej się ze mną przyjaźni... jedyny...
- Jedyny twój przyjaciel - usłyszałam miły dla uszu głos, tu za Moto. - Cześć piękna. - Obok siebie poczułam czyjś oddech. Gdy się odwróciłam zobaczyłam ciemno niebieskiego smoka. - Jestem Mlafi. - Uśmiechnął się przyjacielsko.
Zaśmiałam się cicho. Sama sobie się dziwię, bo ponieważ smoczy znam od dziś, to szokują mnie niektóre nazwy... Giza czyli Ciemna, Angani czyli Szybki, Moto czyli Ogień... Msitu... Las? zastanawiające... a on? Mlafi czyli Żarłok... zabawne imię.
- Z czego się śmiejesz? - zapytał przekrzywiając łeb. Po chwili wyglądał tak, jakby go olśniło. - Chodzi o moje imię? Wiem, zabawne jest... ale co poradzę? Ponoć jak byłem malutki to byłem żarłoczny, więc mnie tak nazwano. - uśmiechnął się miło.
Czy on próbuje mi się przypodobać? pomyślałam, ale i tak odwzajemniłam uśmiech. Stwierdziłam, że skoro i tak nie wiem ile mam jeszcze czasu, to warto go wykorzystać na nowe znajomości. Czas zacząć żyć chwilą. przemknęło mi przez myśl.
- Wybacz, że się śmieje. Z resztą twoje imię ma przynajmniej sens... a moje? Msitu - zmarszczyłam nos. - Las? Co to ma do mnie? Lsu chyba nie przypominam.
Moto i Mlafi uśmiechnęli się do mnie. Zrozumieli co mam na myśli.
- Mlafi! - zagrzmiał gardłowy głos z pobliskiej jaskini.
- Już idę tato! - wrzasnął śpiewnie Mlafi. Jego głos był bardzo przyjemny. Stwierdziłam, że mógłby gadać do mnie byle co, totalnie bez sensu, a ja i tak bym słuchała, tylko po to, aby słyszeć ten głos. - Ja muszę iść. - uśmiechnął się. - Może jutro się spotkamy.
- Może - uśmiechnęłam się.
Odleciał. Zostałam sama z Moto. Smok przyglądał mi się chwilę.
- Może... odprowadzić cię? Jest już późno... - stwierdził spoglądając na księżyc.
- W zasadzie czemu by nie...
Lecieliśmy w ciszy. Starałam się poukładać w głowie odpowiedź na pytanie mamy, które jak sądziłam zada jak tylko Moto odleci. Gdy nie udało mi się nic wymyślić stwierdziłam, że powiem to co na prawdę się zdarzyło. Bo w zasadzie po co mam kłamać? I tak się zorientuje, zawsze wie kiedy kłamię...
Gdy dolecieliśmy do mojej jaskini miałam wielką ochotę odwrócić się i jak najszybciej polecieć gdzieś... na kraniec Ya Bluu Makali. Byle dalej od jaskini...
Wylądowałam razem z Moto na wejściu jaskini.
- Musimy się pożegnać. - powiedziałam dość smutno.
- No niestety. - przyznał niechętnie.
Przytulił mnie i szepnął: Nzuriusiku Msitu. Po czym odleciał. Spoglądałam jeszcze chwilę jak niknie w ciemnościach. Niechętnie weszłam głębiej do jaskini. Mam nie spała. Spoglądała na wejście do jaskini. Nie wiem czy to tylko mi się wydaje czy moja mam jest zaskoczona? pomyślałam.
- Mamo? - zapytałam cicho i niepewnie.
- Ty... Moto... - spoglądała na mnie zaskoczona. Jej wyraz zaskoczenia powoli zastępowała ulga i radość. - Cieszę się, że jesteś cała... - przytuliłam mnie tak mocno, że na chwilę zabrakło mi powietrza.
- Też się cieszę, że cię widzę. - wydusiłam z siebie z wielkim trudem.
Wypuściła mnie i obejrzała dokładnie. Poczułam się tak jak wtedy kiedy wróciłam z swojej pierwszej nauki lotu. Innymi słowy... dziwnie. Od tamtego czasu dużo się zdarzyło, a moja mama ani trochę się nie zmieniła. Nie wiem czy mam to uznawać za szczęście czy porażkę...
- Nigdy więcej mi tak nie rób. - pogroziła mi żartobliwie palcem.
- Postaram się. Tylko nigdy więcej mi nie mów, że nie wiem ile mam czasu... - również odparłam żartem, choć w głębi poczułam jak coś mnie kłuje.
- Co łączy ciebie i Moto? - wyraźnie ją to interesowało, zapewne widziała scenę przed wlotem jaskini.
- Nic. To tylko mój przyjaciel... choć on chyba chce czegoś więcej...
- Wież... nie to, żebym chciała ci wybierać znajomych, ale sądzę, że Moto nie jest najlepszym materiałem na przyjaciela. - stwierdziła. Mówiąc to była bardzo rzeczowa.
- Coś z nim nie tak? - mówiłam tonem smoczycy, której rodzice zabraniają się potykać z chłopakiem, aż sama w duchu się z siebie śmiałam.
- Buluu mówi, że nieźle nawiwijał jak był mały.
- To było kiedyś. - uśmiechnęłam się. - Teraz jest inny. Pocieszył mnie, gdy było mi źle. To dzięki niemu wróciłam do domu.
- W takim razie zmieniam zdanie. - uśmiechnęła się. - A teraz chodź już spać.
Zaprowadziła mnie do oddzielnej komory. Mam swój własny "pokój"! Wrzasnęłam w myślach uradowana. Leże ze skóry jaka od razu przypadło mi do gustu. Oprócz tego trochę owczej wełny i nieco wilczej skóry. Wspaniale. Komora jaskini była dużo. Nie dość tego miałam coś co przypominało okno. Mogłam swobodnie wyjrzeć i zobaczyć dolinę.
Mama zostawiła mnie samą. Dojrzałam coś na końcu komory, czego wcześniej nie widziałam. szczelina tak jak w jaskini Swaila. Uśmiechnęłam się pod nosem. Moje własne wyjście. pomyślałam.
Położyłam się na leżu i zamknęłam oczy odpływając w dość błogi sen.
--------------------------------------------------------------------------------------------------
Pisałam to kilka godzin -.- oczy mnie już tak bolą, że nie mogę... jutro znów postaram się coś napisać... a jak nie jutro... cóż... w przyszłym tygodniu na pewno coś się pojawi. obiecuję ;)
Uśmiechnął się przyjaźnie. W świetle księżyca wydawał mi się całkiem słodki.
Uśmiechnęłam się niemrawo.
- Nie martw się Msitu. Jutro jest Siku Mpya. Będzie lepiej, zobaczysz. - uśmiechnęła się i przejechał lekko łapą po moim policzku zbierając resztki łez.
- Siku Mpya... - powtórzyłam cicho - Kila asubuhi huleta mengi ya habari, huleta bahati nzuri... - uśmiechnęłam się. - Masz rację... nie powinnam się martwić.
- Cieszy mnie fakt, że ci lepiej... - uśmiech mu trochę zbladł - Czy jutro znowu będziesz dla mnie taka jak przedtem? Czy znów będziesz taka oschła?
Dobrze wiedziałam, że moja odpowiedź jest dla niego ważna... dobrze też wiedziałam, że było by dość dziwnie gdybym nagle zaczęła z nim przyjaźnie rozmawiać.. nie wiedziałam co powiedzieć.
- Ja... nie wiem... - spuściłam łeb.
- Hm... zauważyłem, że zaprzyjaźniłaś się z Gizą i Angani'm... kiedyś też byli moimi przyjaciółmi - odwrócił wzrok - Ale przez głupi żart...
- Straciłeś to... - dokończyłam za niego cicho. - Znam tą historię... Angani mi opowiadał. - zamyśliłam się. Coś mi się przypomniało. - A Nyeupe, Mapya i Mlafi? Oni też się od ciebie odwrócili?
Spojrzał na mnie zaskoczony. Pewnie nie domyślał się, że zapamiętałam aż tyle.
- Nyeupe była we mnie zakochana... ale... kilka godzin temu odtrąciłem ją... teraz już nie chce mnie znać... Mapya i Mlafi... cóż... Mapya odwrócił się ode mnie miesiąc temu, kiedy polecieliśmy na Mlima Damu. Góry są okropne... można powiedzieć, że wysysają krew... ale tylko ze smoków ognia... takim był Mapya... dowiedziałem się o tym jak wróciliśmy... jednak on myślał, że wiedziałem cały czas i dlatego mnie odrzucił... a Mlafi? On dalej się ze mną przyjaźni... jedyny...
- Jedyny twój przyjaciel - usłyszałam miły dla uszu głos, tu za Moto. - Cześć piękna. - Obok siebie poczułam czyjś oddech. Gdy się odwróciłam zobaczyłam ciemno niebieskiego smoka. - Jestem Mlafi. - Uśmiechnął się przyjacielsko.
Zaśmiałam się cicho. Sama sobie się dziwię, bo ponieważ smoczy znam od dziś, to szokują mnie niektóre nazwy... Giza czyli Ciemna, Angani czyli Szybki, Moto czyli Ogień... Msitu... Las? zastanawiające... a on? Mlafi czyli Żarłok... zabawne imię.
- Z czego się śmiejesz? - zapytał przekrzywiając łeb. Po chwili wyglądał tak, jakby go olśniło. - Chodzi o moje imię? Wiem, zabawne jest... ale co poradzę? Ponoć jak byłem malutki to byłem żarłoczny, więc mnie tak nazwano. - uśmiechnął się miło.
Czy on próbuje mi się przypodobać? pomyślałam, ale i tak odwzajemniłam uśmiech. Stwierdziłam, że skoro i tak nie wiem ile mam jeszcze czasu, to warto go wykorzystać na nowe znajomości. Czas zacząć żyć chwilą. przemknęło mi przez myśl.
- Wybacz, że się śmieje. Z resztą twoje imię ma przynajmniej sens... a moje? Msitu - zmarszczyłam nos. - Las? Co to ma do mnie? Lsu chyba nie przypominam.
Moto i Mlafi uśmiechnęli się do mnie. Zrozumieli co mam na myśli.
- Mlafi! - zagrzmiał gardłowy głos z pobliskiej jaskini.
- Już idę tato! - wrzasnął śpiewnie Mlafi. Jego głos był bardzo przyjemny. Stwierdziłam, że mógłby gadać do mnie byle co, totalnie bez sensu, a ja i tak bym słuchała, tylko po to, aby słyszeć ten głos. - Ja muszę iść. - uśmiechnął się. - Może jutro się spotkamy.
- Może - uśmiechnęłam się.
Odleciał. Zostałam sama z Moto. Smok przyglądał mi się chwilę.
- Może... odprowadzić cię? Jest już późno... - stwierdził spoglądając na księżyc.
- W zasadzie czemu by nie...
Lecieliśmy w ciszy. Starałam się poukładać w głowie odpowiedź na pytanie mamy, które jak sądziłam zada jak tylko Moto odleci. Gdy nie udało mi się nic wymyślić stwierdziłam, że powiem to co na prawdę się zdarzyło. Bo w zasadzie po co mam kłamać? I tak się zorientuje, zawsze wie kiedy kłamię...
Gdy dolecieliśmy do mojej jaskini miałam wielką ochotę odwrócić się i jak najszybciej polecieć gdzieś... na kraniec Ya Bluu Makali. Byle dalej od jaskini...
Wylądowałam razem z Moto na wejściu jaskini.
- Musimy się pożegnać. - powiedziałam dość smutno.
- No niestety. - przyznał niechętnie.
Przytulił mnie i szepnął: Nzuriusiku Msitu. Po czym odleciał. Spoglądałam jeszcze chwilę jak niknie w ciemnościach. Niechętnie weszłam głębiej do jaskini. Mam nie spała. Spoglądała na wejście do jaskini. Nie wiem czy to tylko mi się wydaje czy moja mam jest zaskoczona? pomyślałam.
- Mamo? - zapytałam cicho i niepewnie.
- Ty... Moto... - spoglądała na mnie zaskoczona. Jej wyraz zaskoczenia powoli zastępowała ulga i radość. - Cieszę się, że jesteś cała... - przytuliłam mnie tak mocno, że na chwilę zabrakło mi powietrza.
- Też się cieszę, że cię widzę. - wydusiłam z siebie z wielkim trudem.
Wypuściła mnie i obejrzała dokładnie. Poczułam się tak jak wtedy kiedy wróciłam z swojej pierwszej nauki lotu. Innymi słowy... dziwnie. Od tamtego czasu dużo się zdarzyło, a moja mama ani trochę się nie zmieniła. Nie wiem czy mam to uznawać za szczęście czy porażkę...
- Nigdy więcej mi tak nie rób. - pogroziła mi żartobliwie palcem.
- Postaram się. Tylko nigdy więcej mi nie mów, że nie wiem ile mam czasu... - również odparłam żartem, choć w głębi poczułam jak coś mnie kłuje.
- Co łączy ciebie i Moto? - wyraźnie ją to interesowało, zapewne widziała scenę przed wlotem jaskini.
- Nic. To tylko mój przyjaciel... choć on chyba chce czegoś więcej...
- Wież... nie to, żebym chciała ci wybierać znajomych, ale sądzę, że Moto nie jest najlepszym materiałem na przyjaciela. - stwierdziła. Mówiąc to była bardzo rzeczowa.
- Coś z nim nie tak? - mówiłam tonem smoczycy, której rodzice zabraniają się potykać z chłopakiem, aż sama w duchu się z siebie śmiałam.
- Buluu mówi, że nieźle nawiwijał jak był mały.
- To było kiedyś. - uśmiechnęłam się. - Teraz jest inny. Pocieszył mnie, gdy było mi źle. To dzięki niemu wróciłam do domu.
- W takim razie zmieniam zdanie. - uśmiechnęła się. - A teraz chodź już spać.
Zaprowadziła mnie do oddzielnej komory. Mam swój własny "pokój"! Wrzasnęłam w myślach uradowana. Leże ze skóry jaka od razu przypadło mi do gustu. Oprócz tego trochę owczej wełny i nieco wilczej skóry. Wspaniale. Komora jaskini była dużo. Nie dość tego miałam coś co przypominało okno. Mogłam swobodnie wyjrzeć i zobaczyć dolinę.
Mama zostawiła mnie samą. Dojrzałam coś na końcu komory, czego wcześniej nie widziałam. szczelina tak jak w jaskini Swaila. Uśmiechnęłam się pod nosem. Moje własne wyjście. pomyślałam.
Położyłam się na leżu i zamknęłam oczy odpływając w dość błogi sen.
--------------------------------------------------------------------------------------------------
Pisałam to kilka godzin -.- oczy mnie już tak bolą, że nie mogę... jutro znów postaram się coś napisać... a jak nie jutro... cóż... w przyszłym tygodniu na pewno coś się pojawi. obiecuję ;)
Hej...
Wczoraj się nie wytłumaczyłam ani nic... a powinnam...
Nie pisałam bo praca... bo chłopak... teraz ciąża i wg... więc... teraz mam czas ^^
Wczoraj pisałam nieco napita... nwm... coś mnie wzięło i coś napisałam... ( mam nadzieję, że mimo iż byłam napita to napisałam ok ^^ )
Czemu byłam napita... hehe... wczoraj wesele! Szczęśliwa jestem. Skończyłam studia, wzięłam ślub i będę miała rodzinkę w komplecie ;)
Teraz mam czas ^^ czasem idę do pracy u ciotki w sklepie, ale co tam... teraz będę częściej piać ;) Jak widać, wczoraj ( mimo iż napita xD ) dużo napisałam... dziś piszę kolejny rozdział.
Mam nadzieję, że jeszcze ktoś mnie czyta. Bardzo mi zależy, aby ktoś jeszcze mnie czytał. Serio...
Nie pisałam bo praca... bo chłopak... teraz ciąża i wg... więc... teraz mam czas ^^
Wczoraj pisałam nieco napita... nwm... coś mnie wzięło i coś napisałam... ( mam nadzieję, że mimo iż byłam napita to napisałam ok ^^ )
Czemu byłam napita... hehe... wczoraj wesele! Szczęśliwa jestem. Skończyłam studia, wzięłam ślub i będę miała rodzinkę w komplecie ;)
Teraz mam czas ^^ czasem idę do pracy u ciotki w sklepie, ale co tam... teraz będę częściej piać ;) Jak widać, wczoraj ( mimo iż napita xD ) dużo napisałam... dziś piszę kolejny rozdział.
Mam nadzieję, że jeszcze ktoś mnie czyta. Bardzo mi zależy, aby ktoś jeszcze mnie czytał. Serio...

czwartek, 19 czerwca 2014
Hatima
Spojrzałam jeszcze na horyzont. Angani leciał spokojnie w stronę oddalających się gór.
Spojrzałam w stronę ciemniejącej jaskini. Dojrzałam białą postać. Powoli i niepewnie weszłam głębiej.
- Mamo?
- Msitu? - zapytała radośnie i podeszła do mnie - Już wróciłaś? No, i jak ci minął dzień? - uśmiechnęła się.
- Dość... dobrze - uśmiechnęłam się trochę niemrawo.
Wiedziałam, że mama szybko wyczuje, że coś jest nie halo, wiedziałam, że zaraz zacznie mnie pytać o co chodzi. Nie bardzo miałam na to ochotę, ale musiała mi powiedzieć, musiała powiedzieć, czym jest HII NI, musiała mi powiedzieć o jaką przepowiednie chodziło dziadkom. Nie mogłam pozostać nie wtajemniczona... a z resztą... nawet gdyby to i tak bym się tego dowiedziała, znalazłabym jakiś sposób, Giza i Angani na pewno by mi pomogli... a gdyby nie... posunęłabym się nawet do zapytania o to Moto.
- Co się stało słonko? - wybudził mnie z rozmyślań delikatny głos matki.
- Chochote. Mbali na kwamba, mimi kujifunza kwamba mimi HII NI, ningependa kujua unabii, kaila kitu ni sawa. - Mówiąc nieco przewracałam oczami i kiwałam łbem w peawo i lewo, wzruszając jeszcze ramionami.
Mówiłam to tak, jakby mnie to nie obchodziło. Robiłam to specjalnie. Chciałam zobaczyć jej reakcję, na to, że jestem HII NI, że znam smoczy język.
Mama stała i patrzyła na mnie. Była widocznie zaskoczona.
- Skąd znasz smoczy? Skąd... ty... ty nie byłaś wtedy... ty... - nie wiedziała co ma powiedzieć.
Jej reakcja była zrozumiała. Pomyślałam chwile nad odpowiedzią, a kiedy już miałam dokładnie ułożony tekst postanowiłam, że jeszcze chwile nic nie powiem... że przetłumaczę to sobie na smoczy.
-Ukweli. Mimi nilikuwa kisha katika milima Amani, nilikuwa juu ya Maarif. Nilimuuliza swali, nimeona kwamba mimi HII NI. Kwa babu alisema kwamba unabii kujua kwamba una niseme. Hivyo kusikiliza ... niambie, tafadhali. - czekałam w ciszy na odpowiedź.
- No więc... - westchnęła... widocznie nie była zadowolona. - HII NI to wybrana do tego, aby nas wybawić. Przepowiednia mówi,, że kiedyś już była HII NI. Chodzi o to, że wtedy atakowali nas ci z ciemności... ci mieszkający w podziemiach... skrywających się przed światłem życia... oni są Wafu. Atakują bo żywią się życiem... kiedyś HII NI ich przegoniła... ale zapłaciła za to życiem... - zamarłam.
Serce mi stanęło na chwilę... myślałam, że zaraz umrę. Nie możliwe...nie mogę dać się jako ofiara... nie... nie wierzę w to... Dlaczego ja? Dlaczego właśnie ja... w oczach miałam łzy. Przeraziła mnie ta informacja. Nie chciałam być TĄ.
- Nie mogę być HII NI... jeszcze jakiś czas temu nie umiałam latać! To nie może być prawda! - mówiłam zdławionym głosem, z oczy płynęły mi łzy.
- Msitu... - mama chciała mnie pocieszyć.
Podeszła do mnie, chciała mnie przytulić, ale wyminęłam ją i wyskoczyłam z jaskini. Skrzydła rozłożyłam jakieś trzy długości krokodyli nad ziemią.
Leciałam przed siebie. Chciałam się znaleźć daleko stąd... chciałam uciec, ale nie potrafiłam... coś mnie tu trzymało... przymknęłam oczy i jak to ja wpadłam na kogoś. Chciałam przeprosić i szybko odlecieć, ale jak zobaczyłam, że jest to Moto, zmieniłam zdanie.
Postanowiłam się z nim zaprzyjaźnić. Silny smok, który czuł coś do mnie. Można było to wykorzystać.
Nie miałam zamiaru żyć jego kosztem... nie... chodziło mi raczej o to, że mógłby się coś załatwić lub coś w tym stylu. Mógłby zrobić to czego ja, Giza i Angani nie. Nie kryłam łez. On też nie krył prawdziwej troski. Na prawdę się martwił.
- Co się stało? Czemu jesteś smutna? - starł mi łzę z pyszczka.
- Dowiedziałam się, kim jest HII NI... Mimi kujifunza nini mimi haja ya kufanya... nini kutokea kwangu... - z oczu spłynęło mi więcej łez.
Moto przytulił mnie. Poczułam się dziwnie i bardzo nieswojo... on był masywnej budowy... ja... drobna mała i leciutka wyglądałam przy nim jak kłębek piór...
Poszczał powoli, tym razem to ja się w niego wczepiła... potrzebowałam tego... potrzebowałam aby ktoś mnie zrozumiał... on chyba też znał przepowiednię... zapewne też wiedział co muszę teraz czuć.
- Nie płacz - szepnął
Ale to nie pomogło... Jak mam nie płakać wiedząc, że muszę się poświecić? Kiedy mam to zrobić? Ile będę miała lat? Co zdążę zrobić do czasu, aż nadzieje dzień mojej śmierci na rzecz innych... nie chciałam aby on nadszedł... chciałam zostać młoda i chciałam aby nic takiego miało się nie wydarzyć... niestety też dobrze wiedziałam, że to nie możliwe...
Było ciemno... na niebie zaczęły pojawiać się gwiazdy... w oddali wschodził księżyc, a ja stałam na sakle wtulona w smoka, którego kilka godzin wcześniej miałam ochotę udusić...
Spojrzałam w stronę ciemniejącej jaskini. Dojrzałam białą postać. Powoli i niepewnie weszłam głębiej.
- Mamo?
- Msitu? - zapytała radośnie i podeszła do mnie - Już wróciłaś? No, i jak ci minął dzień? - uśmiechnęła się.
- Dość... dobrze - uśmiechnęłam się trochę niemrawo.
Wiedziałam, że mama szybko wyczuje, że coś jest nie halo, wiedziałam, że zaraz zacznie mnie pytać o co chodzi. Nie bardzo miałam na to ochotę, ale musiała mi powiedzieć, musiała powiedzieć, czym jest HII NI, musiała mi powiedzieć o jaką przepowiednie chodziło dziadkom. Nie mogłam pozostać nie wtajemniczona... a z resztą... nawet gdyby to i tak bym się tego dowiedziała, znalazłabym jakiś sposób, Giza i Angani na pewno by mi pomogli... a gdyby nie... posunęłabym się nawet do zapytania o to Moto.
- Co się stało słonko? - wybudził mnie z rozmyślań delikatny głos matki.
- Chochote. Mbali na kwamba, mimi kujifunza kwamba mimi HII NI, ningependa kujua unabii, kaila kitu ni sawa. - Mówiąc nieco przewracałam oczami i kiwałam łbem w peawo i lewo, wzruszając jeszcze ramionami.
Mówiłam to tak, jakby mnie to nie obchodziło. Robiłam to specjalnie. Chciałam zobaczyć jej reakcję, na to, że jestem HII NI, że znam smoczy język.
Mama stała i patrzyła na mnie. Była widocznie zaskoczona.
- Skąd znasz smoczy? Skąd... ty... ty nie byłaś wtedy... ty... - nie wiedziała co ma powiedzieć.
Jej reakcja była zrozumiała. Pomyślałam chwile nad odpowiedzią, a kiedy już miałam dokładnie ułożony tekst postanowiłam, że jeszcze chwile nic nie powiem... że przetłumaczę to sobie na smoczy.
-Ukweli. Mimi nilikuwa kisha katika milima Amani, nilikuwa juu ya Maarif. Nilimuuliza swali, nimeona kwamba mimi HII NI. Kwa babu alisema kwamba unabii kujua kwamba una niseme. Hivyo kusikiliza ... niambie, tafadhali. - czekałam w ciszy na odpowiedź.
- No więc... - westchnęła... widocznie nie była zadowolona. - HII NI to wybrana do tego, aby nas wybawić. Przepowiednia mówi,, że kiedyś już była HII NI. Chodzi o to, że wtedy atakowali nas ci z ciemności... ci mieszkający w podziemiach... skrywających się przed światłem życia... oni są Wafu. Atakują bo żywią się życiem... kiedyś HII NI ich przegoniła... ale zapłaciła za to życiem... - zamarłam.
Serce mi stanęło na chwilę... myślałam, że zaraz umrę. Nie możliwe...nie mogę dać się jako ofiara... nie... nie wierzę w to... Dlaczego ja? Dlaczego właśnie ja... w oczach miałam łzy. Przeraziła mnie ta informacja. Nie chciałam być TĄ.
- Nie mogę być HII NI... jeszcze jakiś czas temu nie umiałam latać! To nie może być prawda! - mówiłam zdławionym głosem, z oczy płynęły mi łzy.
- Msitu... - mama chciała mnie pocieszyć.
Podeszła do mnie, chciała mnie przytulić, ale wyminęłam ją i wyskoczyłam z jaskini. Skrzydła rozłożyłam jakieś trzy długości krokodyli nad ziemią.
Leciałam przed siebie. Chciałam się znaleźć daleko stąd... chciałam uciec, ale nie potrafiłam... coś mnie tu trzymało... przymknęłam oczy i jak to ja wpadłam na kogoś. Chciałam przeprosić i szybko odlecieć, ale jak zobaczyłam, że jest to Moto, zmieniłam zdanie.
Postanowiłam się z nim zaprzyjaźnić. Silny smok, który czuł coś do mnie. Można było to wykorzystać.
Nie miałam zamiaru żyć jego kosztem... nie... chodziło mi raczej o to, że mógłby się coś załatwić lub coś w tym stylu. Mógłby zrobić to czego ja, Giza i Angani nie. Nie kryłam łez. On też nie krył prawdziwej troski. Na prawdę się martwił.
- Co się stało? Czemu jesteś smutna? - starł mi łzę z pyszczka.
- Dowiedziałam się, kim jest HII NI... Mimi kujifunza nini mimi haja ya kufanya... nini kutokea kwangu... - z oczu spłynęło mi więcej łez.
Moto przytulił mnie. Poczułam się dziwnie i bardzo nieswojo... on był masywnej budowy... ja... drobna mała i leciutka wyglądałam przy nim jak kłębek piór...
Poszczał powoli, tym razem to ja się w niego wczepiła... potrzebowałam tego... potrzebowałam aby ktoś mnie zrozumiał... on chyba też znał przepowiednię... zapewne też wiedział co muszę teraz czuć.
- Nie płacz - szepnął
Ale to nie pomogło... Jak mam nie płakać wiedząc, że muszę się poświecić? Kiedy mam to zrobić? Ile będę miała lat? Co zdążę zrobić do czasu, aż nadzieje dzień mojej śmierci na rzecz innych... nie chciałam aby on nadszedł... chciałam zostać młoda i chciałam aby nic takiego miało się nie wydarzyć... niestety też dobrze wiedziałam, że to nie możliwe...
Było ciemno... na niebie zaczęły pojawiać się gwiazdy... w oddali wschodził księżyc, a ja stałam na sakle wtulona w smoka, którego kilka godzin wcześniej miałam ochotę udusić...
Subskrybuj:
Posty (Atom)