czwartek, 10 lipca 2014

Urafiki

Moto mieszkał niedaleko Mlafi'ego.
Szybko do niego dotarliśmy. Jego jaskinia była jakaś nietypowa. Czuć było, coś dziwnego... ale to być może były tylko moje głupie wymysły. Koniec końców często tak mam jak już zauważyłam...
Moto stał na skarpie i rozglądał się, gu ujrzał mnie i Mlafi'ego wydawało mi się, że eksploduje z radości.
Kiedy wylądowałam, rzuciła się jakby na mnie. Przytulił mnie mocno. Również go przytuliłam. Nie chciałam być niegrzeczna.
- Jak ja się ciesze, że cię widzę! - wykrzyczał radośnie.
- Moto! Kuitunza chini! Majirani hatuwezi kuwa kusikia! - krzyknął ktoś z jaskini.
- Samahani Kiovu! - krzyknął za siebie.
- Kto to? - zainteresowałam się.
- To ktoś w stylu dziadka - odezwał się Mlafi - Opiekuje się nim.
- Bywa - wzruszył ramionami. - Jest dla mnie jak ojciec.
Z jaskini wyszedł ciemny smok z czerwonymi znaczeniami. Nie wyglądał dość przyjaźnie... w zasadzie tak jak Moto... dlatego stwierdziłam, że nie będę oceniała.
- Habari za asubuhi - przywitałam się.
Smok wytrzeszczył oczy... już wiedziałam o co chodzi. Czułam, że zaraz wypowie słowa w stylu, ty jesteś HII NI lub coś... zaczęło mnie to denerwować. Sława nie była moją ulubioną rzeczą... wolałam dawny spokój.
- Habari za asubuhi HII NI - ucieszył mnie fakt, że przywitał się ze mną normalnie, a nie zaczął od wypytywania o sprawy mało przyziemne... - Moto ni mpenzi wako? - zapytał jakby z nutką nadziei w głosie.
Wiedziałam, że Moto potrzebował by takiej jak ja... pokierowałaby  nim... ale to pytanie mimo wszystko mną wstrząsnęło.
- Hakuna... no, no, no... - zaprzeczałam stanowczo.
- Kwa bahati mbaya - odezwał się smutno Moto.
Widocznie i on tego chciał. Może chciał się zmienić... nie wiem... dla mnie był przyjacielem... moim Urafiki.
- Mbaya sana. Unataka kuja? Kidogo chilly leo. - zaproponował, jak się zorientowałam wcześniej Kiovu.
- Labda kidogo... - przyznałam cicho.
- Njoo - zachęcił nas gestem Moto
-------------------------------------------------------------------------------------------------------
Na dziś tyle... kiepsko z weną u mnie... ale jakoś to będzie... nawet jeśli mają byś takie krótkie to i tak przysięgam, że będe w miarę możliwości często pisać ;)

niedziela, 29 czerwca 2014

Kinywa

Mlafi uśmiechnął się szeroko. Ja starałam się o szczery uśmiech, nie wiem czy mi wyszło.
- Zaczekaj tu. Muszę powiedzieć mamie, że wychodzę.
- A przypadkiem już o tym nie wie?
Spojrzałam na słońce. Wyliczyłam, że nie ma jeszcze trzynastej co oznaczało, że mama niedługo powinna się obudzić.
- Nie, zazwyczaj śpi do około trzynastej, jeszcze jej nie ma. - uśmiechnęłam się. - Poczekaj.
Nie czekając na odpowiedź wyszłam z komory. Stanęłam w głównym korytarzu i napotkałam problem. Były dwa przejścia z czego w jednym dojrzałam jeszcze kolejne dwa. Westchnęłam i weszłam w korytarz z dwoma przejściami. Oba były puste więc się wróciłam. Drugi korytarz okazał się dość kręty i głęboki. W zasadzie zdawało mi się też, że schodzę w dół. Kiedy doszłam do końca ujrzałam matkę śpiąc przy resztkach ognia, które wczoraj zapewne se zorganizowała.
Powoli i cicho podeszłam do niej. Poczułam się jak za młodu kiedy wracałam z lekcji latania z ojcem.
Wpełzłam pod jej łapę i trącałam ją lekko nosem. Po jakiejś chwili otworzyła niemrawo oczy. Uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie i przytuliła.
- Mamusiu... - odezwałam się słodkim dziecięcym głosikiem.
- Tak córeczko? - mówiła zaspana. Jeszcze nie była jej pora aby wstawać, dobrze to wiedziałam. Wtedy zawsze łatwiej się ją do czegoś namawiało.
- Mogę wyjść?
- Tak... tylko wróć przed zachodem... - ziewnęła i znów położyła się spać.
Uśmiechnęłam się pod nosem i szybko wyszłam z komory mamy. W zasadzie wpadłam do swojego "pokoju". O mało co nie wpadłam na Mlafi'ego.
- To jak? Idziemy? - zapytałam uśmiechając się.
- Tak tylko... - spojrzał na małe przejście w mojej komorze - błagam wyjdźmy głównym wyjściem.
Zaśmiałam się cicho. Mlafi był ode mnie nie wiele większy, ale jednak był, miał także inną masę. Nie liczę już budowy ciała i na przykład rozpiętości skrzydeł, która mała nie jest.
- Okej, wyjdziemy głównym wyjściem. - mrugnęłam do niego.
Wyszliśmy z mojego "pokoju" i stanęliśmy na krawędzi wyjścia z jaskini. Spojrzałam w dół. Dopiero tera ujrzałam na jakich wysokościach się znajdujemy. Oż zapierało dech w piersiach. Gdy poczułam powiew chłodnego powietrza, rozłożyłam lekko skrzydła i od tak skoczyłam. Leciałam strzałą w dół, skrzydła złożyłam na tułowi, tak aby ściśle do niego przylegały. Po jakiejś odległości powoli zaczęłam rozkładać skrzydła, a gdy znalazłam się około jednej długości krokodyla nad drzewami rozłożyłam je całkowicie i z zawrotną prędkością poleciałam w górę. Oczywiście nie mogłam się powstrzymać od głośnego krzyknięcia. Nie ze strachu, lecz z wielkiej radości. Po chwili usłyszałam coś podobnego a za sobą zobaczyłam Mlafi'ego. Leciał za mną. Stanęłam aby na niego poczekać.
- To było coś! - uśmiechnął się i wrzasnął radośnie obracając się wokół własnej osi.
- No... to teraz do Ciebie? - zapytałam uśmiechając się.
- Tak.
Poleciał przodem. Leciał szybko a mnie zaskakiwało iż dorównuję jego prędkości. Wczoraj w nocy, byłam zaszokowana tym jaki jest szybki, a dziś szokuje mnie fakt, że jestem niemal tak szybka jak on.
Lecieliśmy zaledwie kilka minut. Chwila i już byliśmy n miejscu.
Wylądowaliśmy przed głównym wejściem na dość długiej półce skalnej.
- Mamo! Tato! Przyprowadziłem koleżankę!
- Znowu?! - usłyszałam dwa głosy które mówiły jednym tonem... tonem poddających się rodziców.
- Tak! - mówił radośnie Mlafi. - Chodź.
Poszedł spokojnym krokiem. Szłam za nim, powoli rozglądałam się po grocie. Zaskoczyły mnie portrety rodzinne. Pierwszy raz takie coś widziałam.
Zaskakujące... nie wiedziałam, że smoki znają się na sztuce... Szłam powoli za nim, dalej się rozglądając.
Doszliśmy do wielkiej komory. Były tam dwa smoki. Jeden smolisto-czarny drugi jasnoniebieski. Już wiedziałam czemu Mlafi jest koloru nocy.
Gdy mnie ujrzeli wyglądali na mocno zdziwionych.
- HII NI - szepnęła jasnoniebieska smoczyca.
- Karibu - skinął mi smolisty smok.
- Habari za asubuhi - również lekko skinęłam
Zaprosili mnie do "stołu". Była cisza. Nie potrafiłam tego znieść. Nie byłam do tego przyzwyczajona.
Spojrzałam na Mlafi'ego który wydawał się nieco zdziwiony.
- Mama, ninaweza kisha kwenda nje na kucheza na Msitu? - zapytał cicho dojadając to co tam jeszcze miał.
- Kama wewe kuja nyuma kabla ya machweo, hakuna tatizo. - odezwał się smolisto-czarny smok
Mlafi tylko się uśmiechnął. Mnie to dziwiło, zapytał matkę a odpowiedział ojciec. Dla mnie było to nie pojęte. jak zauważyłam, u Mlafi'ego panują inne zasady. Jego ojciec wydał mi się dość surowy.
Kiedy wyszliśmy z jaskini Mlafi'ego poczułam ogromną ulgę, nie czułam się u niego komfortowo.
- Wiem, moi rodzice są chłodni. - uśmiechnął się słodko Mlafi.
- Zauważyłam - odetchnęłam z ulgą.
- Chodź, pójdziemy po Moto! - wykrzyknął radośnie i szybko wzbił się w powietrze. Szybko go dogoniłam. Cieszył mnie fakt spotkania z Moto, w zasadzie nawet go polubiłam.

piątek, 20 czerwca 2014

Siku Mpya

Obudziły mnie promienie słoneczne wpadające do mojej komory w jaskini.
Otworzyłam powoli powieki. Nie byłam do końca przyzwyczajona do tego, że  budzi mnie słońce. Na moje nieszczęście jaskini znajdowała się od strony wschodu, moja komora też.
Przeciągnęłam się. I rozejrzałam się po komorze. Postanowiłam się na troszkę wymknąć.
Przecisnęłam się przez drobny otwór w ścianie. Nie był to długi korytarz, szybko znalazłam się na zewnątrz.
Wciągnęłam świeże powietrze. Nasza jaskinia była osadzona tak wysoko, że pod łapami miałam śnieg.
Wetknęłam  pysk w biały puch i szybko go wyciągnęłam kichając przy tym. Zmarszczyłam nos i spojrzałam w niebo. Było niemal bezchmurne. Zapowiadał się miły i przyjemnie ciepły dzień. Postanowiłam polecieć... na wschód? Po prostu przed siebie.
Leciałam spokojnie, bez pośpiechu. Chciałam się delektować chwilą. Chłodny wiaterek miło trzepał pióra na moim pyszczku. Rozejrzałam się za znajomymi pyszczkami.
Leniwie z jaskini wyczłapał się ciemnoniebieski cień. Mlafi, czy może mi się wydaje? pomyślałam i zniżyłam lot aby dokładniej się przyjrzeć. Spojrzał w górę i uśmiechnął się.
- Cześć piękna! - krzyknął na powitanie i podleciał do mnie.
Był bardzo szybki. Ledwie wzbił się w powietrze, a już był przede mną. Zaskoczył mnie. Nigdy nie widziałam tak szybkiego smoka. Angani jest szybki, ale on... przekracza moją wyobraźnię.
- Hej Mlafi. - uśmiechnęłam się.
- Od jak dawna nie śpisz?
Spojrzałam na słońce. Stwierdziłam, że albo taki kawał przeleciałam, albo leciałam tak wolno, że słońce naprawdę było niemal w centrum.
- Jak wstałam słońce dopiero wschodziło. - stwierdziłam marszcząc nos i sprawdzając jak bardzo przesunęło się słońce.
- Mówisz poważnie? - widać było, że nie wieży.
- nie wierzysz? To chodź, pokażę ci czemu wstałam razem ze słońcem.
Nie czekając na niego szybko skierowałam się do swojej jaskini. Widać było, że nie sprawia mu trudności utrzymanie mojego tempa. Ucieszył mnie ten fakt. Nie musiałam zwalniać.
- Szybka jesteś! - krzyknął uśmiechając się.
- Ty bardziej, dobrze o tym wiesz. - uśmiechnęłam się.
Starałam się lecieć jeszcze szybciej, ale przeszkodziła mi moja własna jaskini. Skręciłam w lewo, aby dostać się do swojego sekretnego wylotu. Przecisnęłam się szybko. Co ciekawsze pierwszy raz zdarzyło mi się tak, aby z taką prędkością dosłownie się gdzieś wśliznąć. Leciałam, zwinęłam skrzydła i jak torpeda wpadłam do wyloty. Wyskoczyłam z niego i wylądowałam na leżu. Duma rozpierała mnie od środka.
Usłyszałam jak Mlafi czołga się w wylocie. Najwidoczniej albo się nie odważył, albo nie umiał ślizgiem tu wlecieć tak jak mi. Uśmiechnęłam się w duchu.
Po jakiejś chwili ujrzałam pysk smoka, a po chwili leżał tuż pod moimi łapami.
- Jak ty to zrobiłaś? - zapytał spoglądając na mnie.
- Nie mam pojęcia. - uśmiechnęłam się.
- Serio? - wstał otrzepując się lekko. - No... to ty na serio jesteś HII NI. Dopiero odkrywasz swoje zdolności? - zapytał przekrzywiając lekko łeb.
- Dopiero odkrywam. - przyznałam Czy już każdy wie, że jestem HII NI? pomyślałam przelotnie.
Mlafi rozejrzał się po komorze. Jego wzrok zatrzymał się na moim oknie na świat.
- Już kumam czemu wstajesz razem z słońcem. - uśmiechnął się. - Zjesz ze mną śniadanie? - zapytał spoglądając na mnie.
- Co? - zdębiałam. Co to ma być?
- Polecimy do mnie i zjemy razem śniadanie - uśmiechnął się - Co ty na to?
Zamyśliłam się. Czy to jakieś konkretne zaproszenie? Czyżby ze mną flirtował? przyjrzałam się mu. Miał swoje uroki, ale to nie był chyba mój typ... z resztą nie chcę robić sobie ani jemu nadziei. Zauważyłam, że lekki z niego flirciaż... ale w zasadzie, nie powinnam odmawiać...
- Niech ci będzie. - uśmiechnęłam się.

-----------------------------------------------------------------------------------------
Napisałam coś jeszcze dziś xD Wena mnie złapała ^^
Dziś raczej więcej nie napisze... ( dlatego rozdział taki serio nieskończony xD ) ale jutro... kto wie?

Z innego punktu widzenia

Kiedy udało mi się opanować, kiedy wreszcie łzy przestały płynąć mi z oczu, spojrzałam na smoka.
Uśmiechnął się przyjaźnie. W świetle księżyca wydawał mi się całkiem słodki.
Uśmiechnęłam się niemrawo.
- Nie martw się Msitu. Jutro jest Siku Mpya. Będzie lepiej, zobaczysz. - uśmiechnęła się i przejechał lekko łapą po moim policzku zbierając resztki łez.
- Siku Mpya... - powtórzyłam cicho - Kila asubuhi huleta mengi ya habari, huleta bahati nzuri... - uśmiechnęłam się. - Masz rację... nie powinnam się martwić.
- Cieszy mnie fakt, że ci lepiej... - uśmiech mu trochę zbladł - Czy jutro znowu będziesz dla mnie taka jak przedtem? Czy znów będziesz taka oschła?
Dobrze wiedziałam, że moja odpowiedź jest dla niego ważna... dobrze też wiedziałam, że było by dość dziwnie gdybym nagle zaczęła z nim przyjaźnie rozmawiać.. nie wiedziałam co powiedzieć.
- Ja... nie wiem... - spuściłam łeb.
- Hm... zauważyłem, że zaprzyjaźniłaś się z Gizą i Angani'm... kiedyś też byli moimi przyjaciółmi - odwrócił wzrok - Ale przez głupi żart...
- Straciłeś to... - dokończyłam za niego cicho. - Znam tą historię... Angani mi opowiadał. - zamyśliłam się. Coś mi się przypomniało. - A Nyeupe, Mapya i Mlafi? Oni też się od ciebie odwrócili?
Spojrzał na mnie zaskoczony. Pewnie nie domyślał się, że zapamiętałam aż tyle.
- Nyeupe była we mnie zakochana... ale... kilka godzin temu odtrąciłem ją... teraz już nie chce mnie znać... Mapya i Mlafi... cóż... Mapya odwrócił się ode mnie miesiąc temu, kiedy polecieliśmy na Mlima Damu. Góry są okropne... można powiedzieć, że wysysają krew... ale tylko ze smoków ognia... takim był Mapya... dowiedziałem się o tym jak wróciliśmy... jednak on myślał, że wiedziałem cały czas i dlatego mnie odrzucił... a Mlafi? On dalej się ze mną przyjaźni... jedyny...
- Jedyny twój przyjaciel - usłyszałam miły dla uszu głos, tu za Moto. - Cześć piękna. - Obok siebie poczułam czyjś oddech. Gdy się odwróciłam zobaczyłam ciemno niebieskiego smoka.  - Jestem Mlafi. - Uśmiechnął się przyjacielsko.
Zaśmiałam się cicho. Sama sobie się dziwię, bo ponieważ smoczy znam od dziś, to szokują mnie niektóre nazwy... Giza czyli Ciemna, Angani czyli Szybki, Moto czyli Ogień... Msitu... Las? zastanawiające... a on? Mlafi czyli Żarłok... zabawne imię.
- Z czego się śmiejesz? - zapytał przekrzywiając łeb. Po chwili wyglądał tak, jakby go olśniło. - Chodzi o moje imię? Wiem, zabawne jest... ale co poradzę? Ponoć jak byłem malutki to byłem żarłoczny, więc mnie tak nazwano. - uśmiechnął się miło.
Czy on próbuje mi się przypodobać? pomyślałam, ale i tak odwzajemniłam uśmiech. Stwierdziłam, że skoro i tak nie wiem ile mam jeszcze czasu, to warto go wykorzystać na nowe znajomości. Czas zacząć żyć chwilą. przemknęło mi przez myśl.
- Wybacz, że się śmieje. Z resztą twoje imię ma przynajmniej sens... a moje? Msitu - zmarszczyłam nos. - Las? Co to ma do mnie? Lsu chyba nie przypominam.
Moto i Mlafi uśmiechnęli się do mnie. Zrozumieli co mam na myśli.
- Mlafi! - zagrzmiał gardłowy głos z pobliskiej jaskini.
- Już idę tato! - wrzasnął śpiewnie Mlafi. Jego głos był bardzo przyjemny. Stwierdziłam, że mógłby gadać do mnie byle co, totalnie bez sensu, a ja i tak bym słuchała, tylko po to, aby słyszeć ten głos. - Ja muszę iść. - uśmiechnął się. - Może jutro się spotkamy.
- Może - uśmiechnęłam się.
Odleciał. Zostałam sama z Moto. Smok przyglądał mi się chwilę.
- Może... odprowadzić cię? Jest już późno... - stwierdził spoglądając na księżyc.
- W zasadzie czemu by nie...
Lecieliśmy w ciszy. Starałam się poukładać w głowie odpowiedź na pytanie mamy, które jak sądziłam zada jak tylko Moto odleci. Gdy nie udało mi się nic wymyślić stwierdziłam, że powiem to co na prawdę się zdarzyło. Bo w zasadzie po co mam kłamać? I tak się zorientuje, zawsze wie kiedy kłamię...
Gdy dolecieliśmy do mojej jaskini miałam wielką ochotę odwrócić się i jak najszybciej polecieć gdzieś... na kraniec Ya Bluu Makali. Byle dalej od jaskini...
Wylądowałam razem z Moto na wejściu jaskini.
- Musimy się pożegnać. - powiedziałam dość smutno.
- No niestety. - przyznał niechętnie.
Przytulił mnie i szepnął: Nzuriusiku Msitu. Po czym odleciał. Spoglądałam jeszcze chwilę jak niknie w ciemnościach. Niechętnie weszłam głębiej do jaskini. Mam nie spała. Spoglądała na wejście do jaskini. Nie wiem czy to tylko mi się wydaje czy moja mam jest zaskoczona? pomyślałam.
- Mamo? - zapytałam cicho i niepewnie.
- Ty... Moto... - spoglądała na mnie zaskoczona. Jej wyraz zaskoczenia powoli zastępowała ulga i radość. - Cieszę się, że jesteś cała... - przytuliłam mnie tak mocno, że na chwilę zabrakło mi powietrza.
- Też się cieszę, że cię widzę. - wydusiłam z siebie z wielkim trudem.
Wypuściła mnie i obejrzała dokładnie. Poczułam się tak jak wtedy kiedy wróciłam z swojej pierwszej nauki lotu. Innymi słowy... dziwnie. Od tamtego czasu dużo się zdarzyło, a moja mama ani trochę się nie zmieniła. Nie wiem czy mam to uznawać za szczęście czy porażkę...
- Nigdy więcej mi tak nie rób. - pogroziła mi żartobliwie palcem.
- Postaram się. Tylko nigdy więcej mi nie mów, że nie wiem ile mam czasu... - również odparłam żartem, choć w głębi poczułam jak coś mnie kłuje.
- Co łączy ciebie i Moto? - wyraźnie ją to interesowało, zapewne widziała scenę przed wlotem jaskini.
- Nic. To tylko mój przyjaciel... choć on chyba chce czegoś więcej...
- Wież... nie to, żebym chciała ci wybierać znajomych, ale sądzę, że Moto nie jest najlepszym materiałem na przyjaciela. - stwierdziła. Mówiąc to była bardzo rzeczowa.
- Coś z nim nie tak? - mówiłam tonem smoczycy, której rodzice zabraniają się potykać z chłopakiem, aż sama w duchu się z siebie śmiałam.
- Buluu mówi, że nieźle nawiwijał jak był mały.
- To było kiedyś. - uśmiechnęłam się. - Teraz jest inny. Pocieszył mnie, gdy było mi źle. To dzięki niemu wróciłam do domu.
- W takim razie zmieniam zdanie. - uśmiechnęła się. - A teraz chodź już spać.
Zaprowadziła mnie do oddzielnej komory. Mam swój własny "pokój"! Wrzasnęłam w myślach uradowana. Leże ze skóry jaka od razu przypadło mi do gustu. Oprócz tego trochę owczej wełny i nieco wilczej skóry. Wspaniale. Komora jaskini była dużo. Nie dość tego miałam coś co przypominało okno. Mogłam swobodnie wyjrzeć i zobaczyć dolinę.
Mama zostawiła mnie samą. Dojrzałam coś na końcu komory, czego wcześniej nie widziałam. szczelina tak jak w jaskini Swaila. Uśmiechnęłam się pod nosem. Moje własne wyjście. pomyślałam.
Położyłam się na leżu i zamknęłam oczy odpływając w dość błogi sen.

--------------------------------------------------------------------------------------------------
Pisałam to kilka godzin -.- oczy mnie już tak bolą, że nie mogę... jutro znów postaram się coś napisać... a jak nie jutro... cóż... w przyszłym tygodniu na pewno coś się pojawi. obiecuję ;)

Hej...

Wczoraj się nie wytłumaczyłam ani nic... a powinnam...
Nie pisałam bo praca... bo chłopak... teraz ciąża i wg... więc... teraz mam czas ^^
Wczoraj pisałam nieco napita... nwm... coś mnie wzięło i coś napisałam... ( mam nadzieję, że mimo iż byłam napita to napisałam ok ^^ )
Czemu byłam napita... hehe... wczoraj wesele! Szczęśliwa jestem. Skończyłam studia, wzięłam ślub i będę miała rodzinkę w komplecie ;)
Teraz mam czas ^^ czasem idę do pracy u ciotki w sklepie, ale co tam... teraz będę częściej piać ;) Jak widać, wczoraj ( mimo iż napita xD ) dużo napisałam... dziś piszę kolejny rozdział.
Mam nadzieję, że jeszcze ktoś mnie czyta. Bardzo mi zależy, aby ktoś jeszcze mnie czytał. Serio...

czwartek, 19 czerwca 2014

Hatima

Spojrzałam jeszcze na horyzont. Angani leciał spokojnie w stronę oddalających się gór.
Spojrzałam w stronę ciemniejącej jaskini. Dojrzałam białą postać. Powoli i niepewnie weszłam głębiej.
- Mamo?
- Msitu? - zapytała radośnie i podeszła do mnie - Już wróciłaś? No, i jak ci minął dzień? - uśmiechnęła się.
- Dość... dobrze - uśmiechnęłam się trochę niemrawo.
Wiedziałam, że mama szybko wyczuje, że coś jest nie halo, wiedziałam, że zaraz zacznie mnie pytać o co chodzi. Nie bardzo miałam na to ochotę, ale musiała mi powiedzieć, musiała powiedzieć, czym jest HII NI, musiała mi powiedzieć o jaką przepowiednie chodziło dziadkom. Nie mogłam pozostać nie wtajemniczona... a z resztą... nawet gdyby to i tak bym się tego dowiedziała, znalazłabym jakiś sposób, Giza i Angani na pewno by mi pomogli... a gdyby nie... posunęłabym się nawet do zapytania o to Moto.
- Co się stało słonko? - wybudził mnie z rozmyślań delikatny głos matki.
- Chochote. Mbali na kwamba, mimi kujifunza kwamba mimi HII NI, ningependa kujua unabii, kaila kitu ni sawa. - Mówiąc nieco przewracałam oczami i kiwałam łbem w peawo i lewo, wzruszając jeszcze ramionami.
Mówiłam to tak, jakby mnie to nie obchodziło. Robiłam to specjalnie. Chciałam zobaczyć jej reakcję, na to, że jestem HII NI, że znam smoczy język.
Mama stała i patrzyła na mnie. Była widocznie zaskoczona.
- Skąd znasz smoczy? Skąd... ty... ty nie byłaś wtedy... ty... - nie wiedziała co ma powiedzieć.
Jej reakcja była zrozumiała. Pomyślałam chwile nad odpowiedzią, a kiedy już miałam dokładnie ułożony tekst postanowiłam, że jeszcze chwile nic nie powiem... że przetłumaczę to sobie na smoczy.
-Ukweli. Mimi nilikuwa kisha katika milima Amani, nilikuwa juu ya Maarif. Nilimuuliza swali, nimeona kwamba mimi HII NI. Kwa babu alisema kwamba unabii kujua kwamba una niseme. Hivyo kusikiliza ... niambie, tafadhali. - czekałam w ciszy na odpowiedź.
- No więc... - westchnęła... widocznie nie była zadowolona. - HII NI to wybrana do tego, aby nas wybawić. Przepowiednia mówi,, że kiedyś już była HII NI. Chodzi o to, że wtedy atakowali nas ci z ciemności... ci mieszkający w podziemiach... skrywających się przed światłem życia... oni są Wafu. Atakują bo żywią się życiem... kiedyś HII NI ich przegoniła... ale zapłaciła za to życiem... - zamarłam.
Serce mi stanęło na chwilę... myślałam, że zaraz umrę. Nie możliwe...nie mogę dać się jako ofiara... nie... nie wierzę w to... Dlaczego ja?  Dlaczego właśnie ja... w oczach miałam łzy. Przeraziła mnie ta informacja. Nie chciałam być TĄ.
- Nie mogę być HII NI... jeszcze jakiś czas temu nie umiałam latać! To nie może być prawda! - mówiłam zdławionym głosem, z oczy płynęły mi łzy.
- Msitu... - mama chciała mnie pocieszyć.
Podeszła do mnie, chciała mnie przytulić, ale wyminęłam ją i wyskoczyłam z jaskini. Skrzydła rozłożyłam jakieś trzy długości krokodyli nad ziemią.
Leciałam przed siebie. Chciałam się znaleźć daleko stąd... chciałam uciec, ale nie potrafiłam... coś mnie tu trzymało... przymknęłam oczy i jak to ja wpadłam na kogoś. Chciałam przeprosić i szybko odlecieć, ale jak zobaczyłam, że jest to Moto, zmieniłam zdanie.
Postanowiłam się z nim zaprzyjaźnić. Silny smok, który czuł coś do mnie. Można było to wykorzystać.
Nie miałam zamiaru żyć jego kosztem... nie... chodziło mi raczej o to, że mógłby się coś załatwić lub coś w tym stylu. Mógłby zrobić to czego ja, Giza i Angani nie. Nie kryłam łez. On też nie krył prawdziwej troski. Na prawdę się martwił.
- Co się stało? Czemu jesteś smutna? - starł mi łzę z pyszczka.
- Dowiedziałam się, kim jest HII NI... Mimi kujifunza nini mimi haja ya kufanya... nini kutokea kwangu... - z oczu spłynęło mi więcej łez.
Moto przytulił mnie. Poczułam się dziwnie i bardzo nieswojo... on był masywnej budowy... ja... drobna mała i leciutka wyglądałam przy nim jak kłębek piór...
Poszczał powoli, tym razem to ja się w niego wczepiła... potrzebowałam tego... potrzebowałam aby ktoś mnie zrozumiał... on chyba też znał przepowiednię... zapewne też wiedział co muszę teraz czuć.
- Nie płacz - szepnął
Ale to nie pomogło... Jak mam nie płakać wiedząc, że muszę się poświecić? Kiedy mam to zrobić? Ile będę miała lat? Co zdążę zrobić do czasu, aż nadzieje dzień mojej śmierci na rzecz innych... nie chciałam aby on nadszedł... chciałam zostać młoda i chciałam aby nic takiego miało się nie wydarzyć... niestety też dobrze wiedziałam, że to nie możliwe...
Było ciemno... na niebie zaczęły pojawiać się gwiazdy... w oddali wschodził księżyc, a ja stałam na sakle wtulona w smoka, którego kilka godzin wcześniej miałam ochotę udusić...

piątek, 31 stycznia 2014

Uwaga

Jutro wyjeżdżam... a to oznacza, że nie będę pisała... będzie to trwało do 09.02... po czym oczywiście już też nie będę pisała dzień po dniu.. ale co drugi dzień powinno coś się pojawić ^^ mam nadzieję, że nie będziecie za mocno za mną tęsknić :P
Pozderko od Msitu!

Magharibi

Leciałam ze spuszczoną głową. W pewnym momencie poczułam, że wpadłam na jednego z moich przyjaciół... taką przynajmniej miałam nadzieję... kiedy udało mi się złapać równowagę ujrzałam Moto. Na pysku malował mu się uśmiech.
- Czego chcesz? - warknęłam na niego.
- Co ty taka oschła? - spojrzał na mnie mrużąc jedno oko - Coś się stało? Odpowiedź Maarifa była niezadowalająca? - uśmiechnął się szyderczo, zaskoczył mnie, poczułam jak przebiega po mnie zimy dreszcz - HII NI? Coś nie tak? - zapytał z sztuczną troską
- Kutomba mbali Moto! Kutomba mbali! - warknęłam, moje nerwy puściły, nie miałam ochoty się dłużej z nim użerać. Ominęłam go i dołączyłam do reszty.
Czekali na mnie kawałek dalej, gdy zobaczyli moją frustrację o nic nie pytali, jednak widać było, że mieli ochotę o tym pogadać, jakoś mnie uspokoić. Odetchnęłam głęboko. Nerwy powoli odpuszczały...
- Mam już go po dziurki w nosie. Niech się kutumba...
- Kto? Moto? - Zaczęła Giza - On się nie kutumba... nie ma mowy... przypadłaś mu do gustu...
- Ale on mi nie! - przerwałam jej.
- Widać - stwierdził ponuro Angani - ale on jest uparty.
Nastała cisza. Spojrzałam na słońce... powoli zachodziło... poczułam ukłucie żalu... nie chciałam aby ten dzień się kończył... spodobało mi się nowe życie...
Angani zaczął kierować się w głąb gór. Krajobraz zaczął zmieniać się z polan i łąk, na góry i pagóry. Wszędzie gdzie się nie spojrzało były smoki. Każdy spoglądał na mnie z uśmiechem. Niektórzy mówili do mnie "Dzień dobry", rówieśnicy krzyczeli "Cześć". Czułam się nieswojo.
 Przed nami pojawiła się wielka biała góra z trzema jaskiniami, dwie obok siebie, jedna z dala od innych. Jedna była pusta, a dwie pozostałe miały dwóch białych lokatorów. Ta która była obok drugiej jaskini, była zamieszkana przez moją matkę. W jaskini na dole, trudno było określić kto jest, nie rozpoznawałam smoka, możliwe że go nie znałam. Giza stanęła.
- Ja już będę wracała - uśmiechnęła się do mnie - Do zobaczenia jutro.. a ty - spojrzała na Angani'ego - pamiętaj, że mama nie jest zbytnio zadowolona z tego, że latamy po porze Magharibi...
- Magharibi? - zadziwiłam się.
- Magharibi oznacza, zachód - wyjaśnił Angani - wiem - skierował słowa do Gizy - Będę za jakiś czas... chyba... w razie czego wież co powiedzieć...
- Nie zawsze będę cię kryła - odparła marszcząc nos po czym odleciała.
Angani odprowadził mnie do jaskini mamy. Po czym pożegnał się ze mną...

czwartek, 30 stycznia 2014

Prawda

Zaczęliśmy wychodzić z jaskini. Znowu przeciskałam się przez ciasny otwór. Ucieszył mnie widok mgły i ciemnych gór. Wzięłam głęboki oddech. Spojrzałam na skrzydła, nadal były suche... Szkoda, że zaraz zmokną pomyślałem. Angani ruszył się niespokojnie, jego spojrzenie było wbite w górę na przeciwko. Spojrzałam tam, szybko rozpoznałam białą masywną sylwetkę.
- Moto - szepnęłam.
- Czego on chce? - odparł ostrym tonem.
- Chce Ciebie - rzuciła lekko Giza.Spojrzałam na nią zaskoczona. Mnie? pomyślałam przerażona Mnie? Ta myśl nie dawała mi spokoju, odbijała się echem. Poczułam jak przebiega po mnie lekki dreszcz.
- Mnie? - zapytałam drżącym głosem.
- Przypadłaś mu do gustu... - odparła ponuro - teraz nie odpuści...
- Chodźmy - wtrącił Angani.
W jego głosie dostrzegłam coś czego przedtem nie słyszałam, Zazdrosny? Czy on jest zazdrosny... przemknęło mi przez myśl. Spojrzałam na niego, jego wzrok był wciąż utkwiony w białą sylwetkę na skale.
Usłyszałam jak Giza wzbija się w powietrze. Gdy na nią spojrzałam na jej pysku widać było, iż czeka na nas. Była zniecierpliwiona, chyba chciała mieć to wszystko z głowy. Szturchnęłam Angani'ego, spojrzał na mnie miło, uśmiechnął się. Wzbiłam się w powietrze. Wciąż zadziwiał mnie fakt, że dopiero teraz, gdy nie ma przy mnie ojca, coś mi wychodzi. Gdy skrzydła znowu zaczęły mi ciążyć, czułam że nie dam rady. Wtedy zeszliśmy niżej, tam gdzie nie było mgły. Odetchnęłam z ulgą, nie chciałam aby Angani znowu mi pomagał.
Lecieliśmy w milczeniu. Ciągle czułam, że jestem obserwowana. Spojrzałam w końcu za siebie, dostrzegłam, że daleko za nami leci Moto. Co za uparty smok! warknęłam w myślach. Wyrównałam lot do Angani'ego.
- Zgadnij co - mruknęłam.
- Znowu on...
- Mówiłam, że nie odpuści... - odparła lekko Giza.
- Zawsze taki był ? - zapytałam zirytowana.
- Nie... ale już chyba się nie zmieni... - warknął Angani.
Wtedy przed nami pojawiła się moja mama, wyglądała na lekko podminowaną. Bałam się tego co powie. Wtedy zobaczyłam, że się uśmiecha i miło spogląda na Gizę i Angani'ego.
- Gdzie byliście?
- My...
- Byliśmy na górach Amani. - przerwał mi Angani.
- Jak zawsze miło się oglądało te Maua, są to moje ukochane kwiaty - uśmiechnęła się szeroko Giza.
- To dobrze - uśmiechnęła  się - Msitu, wieczorem Giza i Angani odprowadzą cię do mnie, prawda? - spojrzała na nich
- Oczywiście, wieczorem, przed zachodem, czy może po zachodzie słońca? - zapytał z uśmiechem Angani.
- Wolała bym, abyś ją przyprowadził przed zachodem... ale... - mama puściła do mnie oczko - to pierwszy dzień, więc niech będzie po zachodzie. - uśmiechnęła się po czym zaczęła kierować się na wschód.
- No to mamy czas do po zachodzie słońca. - zaśmiał się.
Kiedy mama była już dość daleko spojrzałam pytająco na Angani'ego i Gizę.
- Góry Amani? Maua? - zapytałam.
- Nie ważne, jutro ci pokażę. - uśmiechnęła się Giza - Teraz musimy pogadać z Ya Juu.
- Z kim?
- Z twoimi dziadkami - uśmiechnął się Angani - są tu przywódcami, to ich góry.
- Łoł... czemu wszystkiego dowiaduję się ostatnia?
Angani pokręcił głową i skierował się do jaskini z której biło niebieskie światło. Razem z Gizą poleciałyśmy za nim. Znowu znalazłam się w wszechstronnej, niebieskiej jaskini. Spojrzałam na pagórek na środku. Stała na nim jedynie moja babcia, która od razu rozpromieniła się na mój widok.
- Co was tu sprowadza? - zapytała.
- Odpowiedź góry Maarifa.
- Co robiliście na górze Maarifa? - usłyszałam donośny głos za sobą. - Nie wolno tam wchodzić młodym smokom. - przeszedł powoli koło nas i zajął miejsce koło Buluu.
- Przepraszam Ya Juu - odparła ze skruchą Giza. - ale odpowiedź jest bardzo ciekawa.
- Słuchamy więc, jaka jest odpowiedź?
- Góra powiedziała, że jestem HII NI - odparłam cicho.
Spojrzałam na nich. Zauważyłam, że patrzą na mnie z niedowierzaniem. Co oznacza, że jestem TĄ? Czy to ma jakieś większe znaczenie? Moi dziadkowie wymienili między sobą spojrzenia i kiwnęli zgodnie.
- Msitu... jesteś HII NI, a to oznacza, że jesteś wybrana...
- A za tym idzie, że masz wielką moc... - dokończyła Buluu.
- Przepowiednie powie ci Maji, wystarczy, że jej powiesz.
- Ale... - chciałam się zapytać... chciałam się dowiedzieć, co oznacza to, że jestem TĄ.
- Bez żadnych ale - zagrzmiał głos mojego  dziadka... od razu zamilkłam.
Razem z resztą ruszyliśmy do wyjścia, bez pytań, bez pożegnania... bez słowa... po prostu wyszliśmy...

środa, 29 stycznia 2014

Jaskinia Swaila

I cała podróż na marne! pomyślałam przeklinając swoje skrzydła Dlaczego mam pióra!? Nie mogę mieć zwykłych skrzydeł? pomyślałam i z wyrzutem spojrzałam na swoje skrzydła.
- Mogę ci pomóc - wyrwał mnie z zamyśleń Angani.
- Jak? - zapytała zdziwiona Giza - Przecież tylko ona tam może być.
- Nie prawda... jeśli nie będę o niczym myślał będę mógł tam być z nią. - spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem - Mogę? - zapytał dla pewności.
- Przydało by się aby ktoś mnie podtrzymywał. - przyznałam z lekką niechęcią.
- Jestem od niego silniejsza... on cię nie utrzyma. - uśmiechnęła się żartobliwie do smoka.
- Ale ja jestem lekka... i to bardzo... Angani da radę mnie utrzymać... jestem pewna.
Podszedł do mnie i gestem nakazał abym szła przed nim.
Wzbiłam się w powietrze... ledwie to zrobiłam a poczułam jak siły mnie opuszczają, Angani szybko mnie złapał, spojrzał na mnie zdziwiony.
- Faktycznie jesteś lekka... lżejsza niż półtoraroczne smoczątko...
- Dzięki - odparłam ironicznie.
Gdy byliśmy w centrum poczułam powiew chłodnego powietrza. Zadrżałam, Angani zaśmiał się lekko.
Poczułam mrowienie... nagle wszystko ucichło... spojrzałam na Angani'ego, miał zamknięte oczy. Poczułam lęk... nie wiedziałam co mam teraz zrobić... wtedy przypomniało mi się, że Giza mówiła, że mam zapytać o to w myślach... przypomniałam sobie moje pytanie Napenda kujua nani mimi lile joka? po czym czekałam na odpowiedź która nadeszła szybko Wewe ni joka wa kweli, uaminifu joka, yule joka nzuri. Aina yako ni ile haiko... si yanajulikana kwetu. Wewe HII NI... wanachaguliwa... o dziwo wiedziałam o czym mówi... Jestem TĄ? Czyli jaką? głos nie odpowiedział... milczał... minęła chwila po czym znowu usłyszałam donośny głos Kwa malipo kwa ajili majibu yako, kuwapa kalamu mtu... Pióro? pomyślałam No dobrze... Unaweza kumchukua mmoja kalamu yangu poczułam kujący ból na lewym skrzydle. Spojrzałam na nie, nic nie było, jednak gdy spojrzałam w dół zobaczyłam pióro... jedno białe pióro spadające w dół. Nagle zawiał wiatr... pióro zniknęło. Spojrzałam na Angani'ego, spoglądał w to samo miejsce w którym jeszcze przed chwilą było pióro.
- Możesz mnie puścić? - zapytałam cicho.
Spojrzał na mnie i kiwnął twierdząco. Skrzydła nie były już takie ciężkie, a lot znowu był wyrównany i taki jaki być powinien. Polecieliśmy na półkę skalną na której stała Giza.
- I jak? Już wież? Czego zażądał? Masz mi wszystko opowiedzieć! - uśmiechnęła się.
- Powiedział, że jestem smokiem szczerości... smokiem dobra... że jestem TĄ... nie wiem kim... tego mi nie powiedział... - przerwałam.
- TĄ? - zapytał zaskoczony Angani - Powiedział, że jesteś TĄ? - spojrzał na Gizę, miała ten sam zaskoczony wyraz pyska...
- Na pewno powiedział TĄ?
- Tak... jestem tego pewna?
- Musimy iść do Buluu i Mtukufu. - zarządził Angani.
- Dlaczego?
- Dowiesz się...
Nie wiedziałam o co im chodzi, zagadką zrobiło się dla mnie to co już nie było aż tak zagmatwane...

---------------------------------------------------------------------
No to jutro napiszę kolejny rozdział ^^ Mam nadzieję, że wam się podoba... dodałam nieco akcji... że tak powiem ^^ 

Góra Maarifa

Spojrzałam jeszcze na smoka, którego wypchnęła Giza. Duży, biały smok o czarnych znaczeniach. Uśmiechnął się do mnie na pożegnanie po czym wrogo spojrzał na Gizę i odleciał.
- Co za natręt - wymamrotała. - Często tu wpada... niestety... - skrzywiła się.
- Jeśli chcemy zdążyć na górę Maarifa przed zmrokiem powinniśmy wyruszyć... teraz. - Angani położył duży nacisk na słowo "teraz", w głosie usłyszałam niechęć.
- Jeśli nie chcesz nie musimy iść. - odezwałam się dość cicho - To przecież nie jest takie ważne.
- To tak się wydaje... - odparł i podszedł do mnie - Na prawdę nie zastanawiałaś się, kim jesteś?
- Nie ważne... - wtrąciła się Giza - już postanowiliśmy, idziemy na te przeklęte góry i tyle. Koniec kropka.
Wszyscy ruszyliśmy niechętnie do wyjścia. Giza wyleciała pierwsza. Świetnie jej to wyszło, zazdrościłam im tego, że potrafią latać tak dobrze... wyleciałam i ku memu zdziwieniu nie wyszło to tak źle, udało mi się spokojnie i delikatnie wzbić w powietrze... jakby w ogóle nie był to problem... czułam się lekka, nie leciałam tak niezgrabnie. Moje tępo lotu było takie samo jak u Gizy i Angani'ego. Angani spojrzał na mnie zdziwiony.
- Jak to jest, że za nim polecieliśmy do Gizy, latałaś gorzej niż półtora roczny smok, a teraz latasz jakbyś miała około 30 lat? - przystanął i spojrzał na mnie.
- Kiedy ja nie wiem jak to jest... samo tak wyszło... - uśmiechnęłam się - Według mnie to dobrze.. wreszcie nie wyglądam na niedouka. - zaśmiałam się lekko.
- W sumie to dobrze, że nie lata jak wcześniej... - stwierdziła Giza - Nie będzie opóźniać lotu. - zaśmiałam się żartobliwie.
- Bardzo śmieszne. - zaśmiałam się.
Wznowiliśmy lot. Okazało się, że lecimy ku dość sporej górze, było w okół niej wiele chmur, ale nie było tam ani jednego smoka. Spojrzałam w dół, zobaczyłam białą plamę pod nami. Przez zamglone oczy udało mi się rozpoznać ową plamę. Czy ten durny smok nie może sobie darować? pomyślałam.
- Mamy kogoś na ogonie... - powiedziałam po jakimś czasie.
- Co? Kogo? - odwrócił się Angani.
- Spójrzcie w dół. - wskazałam białą plamę - Leci za nami od jakiegoś czasu.
- Kto to? - zapytała Giza wytężając wzrok.
- Ten sam smok, który na mnie wpadł. - odparłam zgryźliwie.
- Moto? On w tych górach minuty nie wytrzyma. - zaśmiał się Angani.
- Nie zapominaj, że to było rok temu.
- Racja...
- Nie zwracajmy na niego uwagi... mamy swoje sprawy - poleciałam na przód.
Szybko mnie dogonili. Lecieliśmy w milczeniu. W końcu udało nam się dolecieć do skalnej półki na której się zatrzymaliśmy. Ucieszył mnie fakt, że nie walnęłam o skałę tylko spokojnie wylądowałam.
Rozejrzałam się po górze. Przeraził mnie fakt iż jest ona dość mroczna i bardzo ruchliwa. Wystarczyło tylko mocniej uderzyć, a półka na której staliśmy zarwała by się pod nami Nie podoba mi się tu stwierdziłam.
 Giza rozejrzała się po okolicy, jakby czegoś szukała. Jej spojrzenie stanęło gdzieś, uśmiechnęła się.
- Jest... - powiedziała głucho.
- Co jest? - zapytałam zaciekawiona.
- Jaskinia Swali - odparł Angani.
- Jakbyś jeszcze nie wiedział, nawet nie mam pojęcia po jakim wy w ogóle czasem do mnie gadacie... - odparłam naburmuszona.
- Nie znasz smoczego języka? - zdziwiła się Giza Chyba głupio zabrzmiałam... smoczy język? Czemu nigdy mnie go nie uczono? pomyślałam.
- Nie... - przyznałam niechętnie.
- Eh... Swaila oznacza pytanie...  - wytłumaczył Angani. - Jaskinia pytań... tam zadajemy pytania... - zamyślił się na chwile - Mamy mały problem.
- Jaki? - Znowu coś nie tak? pomyślałam.
- Skoro nie znasz Smoczego Języka, jak zadasz pytanie? - spojrzał na mnie pytająco.
- O matko... czyli przylecieliśmy tu na marne? - zapytała zirytowana Giza.
- Nie koniecznie...
- A masz jakiś pomysł? - zaciekawiłam się.
- Nauczymy cię tego co masz powiedzieć. - uśmiechnął się do mnie szeroko.
- To dobry pomysł - uśmiechnęła się Giza.
- Masz pomysł jak byś chciała zapytać? - zapytał nagle Angani.
Jak bym chciała zapytać? Nie myślałam nad tym... i co teraz? spanikowałam... zaczęłam szybko myśleć jak bym zapytała i wtedy nie wiem skąd wyrwało mi się kilka słów.
- Napenda kujua nani mimi lile joka...
- No i co gadasz, że nie znasz smoczego? - zapytał z uśmiechem Angani.
- Ale ja nie wiem skąd mi się to wzięło...
- Nie wież? A wież co powiedziałaś?
- Chyba powiedziałam, że chciałabym wiedzieć jakim jestem smokiem - zamyśliłam się. - Choć... nie do końca jestem pewna...
- Właśnie to powiedziałaś... nie ważne skąd  ci się to wzięło... ważne, że jest. - uśmiechnął się Angani. Widać, że i Gizę cieszy fakt, że nie muszą mi wtykać czegoś do łba. - Idziemy.
Wzbił się w powietrze, za nim Giza i na koniec ja. Lot był ciężki, mgła była jak woda tylko, że w parze... powoli osadzała się na moich skrzydłach dając uczucie ciężkości i zmęczenia. Ucieszyłam się gdy wreszcie stanęłam w jaskini. Westchnęłam w ulgą i ze smutkiem spojrzałam na swoje opierzone skrzydła, były wilgotne i ciężkie. Nie znosiłam tego uczucia.
- Musimy iść dalej - oznajmiła Giza - Do centrum jaskini.
Ruszyliśmy niską jaskinią, wydawało mi się, że co chwila staje się mniejsza.
Gdy wreszcie dotarliśmy do ogromnego wyżłobienia zobaczyłam, że nie widzę dna ani góry. Było w sumie pusto, ciemno i wilgotno.
- I co teraz? - zapytałam lekko zdezorientowana.
- Musisz wlecieć na środek i zapytać... w myślach - Giza spojrzała na mnie - Potem dostaniesz odpowiedź...
- Ale ja... - spojrzałam na swoje skrzydła - nie dam rady...
- Czemu? - zdziwił się Angani.
- Bo mam pióra... wilgoć działa na mnie tak jak woda... stają się ciężkie i nie zdolne do lotu...

---------------------------------------------------------------------
Koniec ^^ Miało być wczoraj... ale zasnęłam przed laptopem :P no cóż... dziś jest i będzie jeszcze jeden rozdział ^^ Wreszcie mam wenę xD

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Zmiana3

Giza ponownie mnie przytuliła a Angani spojrzał na mnie przyjaźnie.
- Myślę, że się zaprzyjaźnimy - odparła puszczając mnie
- Tak? - uśmiechnęłam się słabo - Miło - dopiero gdy mnie puściła poczułam, że mogę normalnie oddychać - Masz niezły uścisk.
- Oj... przepraszam... czasem zapominam, że jestem Smokiem Pomiotu.
- Smokiem co? - zdziwiłam się, Czyli smoki są w pewien sposób pogrupowane, czy jak?, zapytałam siebie.
- Smokiem Pomiotu. Smokiem silnym i na ogół bez względnym... ale ja mam uczucie - wypięła się dumnie - jestem inna. - uśmiechnęłam się
- No właśnie, Msitu, jakim ty jesteś smokiem... nigdy takiego nie widziałem - przyjrzał się mi.
Poczułam się głupio... Niby co ja mam im powiedzieć? Nie wiem jakim jestem smokiem... nie wiedziałam, że to ma pewien podział... pomyślałem lekko zrozpaczona. Szukałam jakiegoś określenia na swój rodzaj, ale nie wiedziałam jak to nazwać... nic nie potrafiłam powiedzieć... poddałam się i postanowiłam wyznać prawdę... tę gorzką prawdę, że w sumie nic o sobie nie wiem...
- Ale ja... - przycięłam się i spojrzałam w ziemię- nie wiem kim jestem...
- Nie rozumiem... - usłyszałam zdziwiony głos Angani'ego.
Zbliżył się do mnie i podniósł pysk na wysokość swojego, spojrzał mi w oczy.
- Nie wież kim jesteś? - zapytał - Musisz raczej coś o sobie wiedzieć
- Wiem tylko tyle, że kiepski ze mnie lotnik... ojciec się mnie wyparł i mam pióra... co ze mnie za smok?- zapytałam z łzami w oczach.
- Wiem! - krzyknęła nagle Giza
- Co wiesz? -zaciekawił się Angani
- Wiem, gdzie możemy się tego dowiedzieć.
- Gdzie? - teraz i ja ożyłam
- Na górze Maarifa- uśmiechnęła się
- Masz na myśli tę starą górę? Tę górę? - zapytał oszołomiony Angani
- A coś jest nie tak z tą górą? - zaciekawiłam się
- Nic - przymknął oczy i spojrzał na ziemię- oprócz tego, że trudno się tam dostać i za odpowiedź trzeba coś oddać... często prosi o życie...
- Dlaczego o życie? - zapytałam lekko wystraszona
- Bo dzięki niemu góra dalej istnieje - wyznała ponuro Giza - ale nie prosi o to młode smoki, takie jak my... nas raczej poprosi o coś błachego...
- Giza... to się wydaje błache... ale na przykład jak poprosi aby jedno z nas oddało jej wzrok? Co powiesz? Ja i tak nie mam całego wzroku...
- Mój jest przyćmiony - powiedziałam chicho...
Przyznałam się do mojej skazy dopiero teraz. Nie widziałam nigdy dokładnych zarysów Może to dla tego kiepsko latam? dopiero teraz zaczęłam się nad tym zastanawiać.
- Dobra... może to nie błache... ale może nie będzie tak źle? Może nie poprosi o nic takiego... zawsze warto spróbować... - przekonywała go... wiedziałam, że Angani nie będzie chciał tam pójść.
- Dobrze - powiedział w końcu z lekko zdenerwowaną miną Dobrze? pomyślałam Dobrze? On chyba zwariował! już miałam zaprotestować kiedy nagle poczułam, że coś się na mnie rzuca.
Upadłam na ziemię i poczułam, że na plecach ktoś stoi. Odwróciłam głowę i ujrzałam jakiegoś smoka, chciałam go zrzucić, ale był zbyt ciężki i silny.
- Złaź ze mnie! - zapiszczałam
Wtedy zobaczyłam jedynie jak Angani się rzuca na smoka i powala go.
- Zawsze taki sam. - odezwał się z przekąsem i zaśmiał lekko zrzucając go z siebie. Podszedł do mnie - Cześć piękne - uśmiechnął się szeroko - jestem Moto.
- A ja wściekła! - warknęłam na niego Co za bezczelny typ! 
- Czemu? - zdziwił się
- Wpadłeś na mnie! W sumie właściwszym określenie było by... rzuciłeś się na mnie!
- Moto, zostaw ją w spokoju - zobaczyłam, jak Angani podchodzi i staje między mną a Moto
- Bo co mi zrobisz - zaśmiał się i zaczął go okrążać, ale Angani nie pozwalał mu się do mnie zbliżyć - Znowu próbujesz zgrywać bohatera? - zaśmiał się
- Nie próbuje go zgrywać - wyszłam na przeciw i odwróciłam się do zdziwionego smoka - dam sobie radę - zapewniłam go szeptem i uśmiechnęłam się szybko, po czym odwróciłam głowę do Moto - Nie musi
- To po co to robi? - zadrwił i spojrzał z ukosa na Angani'ego
- Bo taki jest i koniec, a ty nie powinieneś się czepiać! - warknęłam na niego
- Dobra... nie ważne... - spojrzał na mnie - Jak ci na imię?
- Msitu... - odparłam ponuro
- Okej... - przerwała Giza... - Ty Moto idź, my musimy się czymś zająć - zaczęła wypychać go z jaskini, szło jej to tak łatwo, że można by pomyśleć iż smok nic nie waży - my musimy iść, prawda Msitu?
Kiwnęłam twierdząco, a Giza się uśmiechnęła.

---------------------------------------------------------------------
Wreszcie! Skończyłam pisanie rozdziału Zmiana xD  Tera będzie kolejny rozdział.. napiszę go jutro.. obiecuję!